Wpis dedykuję zwłaszcza przyjaciołom z Warszawy i całej mojej Almae Matris.
Nowa
Ustawa o Nauce i Szkolnictwie Wyższym nie przyszła nagle. Większość
podstawowych zapisów i szczegółowych założeń znaliśmy od mniej więcej pół roku.
Tak, to prawda, że kluczowe rozporządzenia ogłaszane są po wejściu w życie
Ustawy z dużymi zmianami w porównaniu z konsultowanymi projektami. Utrudnia to,
zwłaszcza w kontekście ewaluacji działalności naukowej, naszą aktywność. Ale to
nie zmienia podstawowego faktu: nie możemy mówić o zaskoczeniu, że wraz z
wejściem w życie nowego prawa dotychczasowe ramy działania naszej Uczelni muszą
ulec zmianom. Przymus zmian organizacji Uczelni możemy oceniać negatywnie. Ale
istotne pozostanie tylko pytanie, czy tak jako wspólnota, jak i poszczególni
jej członkowie mamy szansę coś istotnego zyskać na ich wprowadzeniu?
Pytania
o skutki zmiany filozofii organizacji uczelni - z rozproszonej, mającej wiele
ośrodków władzy na scentralizowaną - są istotne. Podobnie jak namysł nad rolą
poszczególnych organów zarządzających Uczelnią, relacji między grupami
pracowniczymi czy przebiegiem procesów zarządczych, dydaktycznych i wspierających
badania naukowe. Nie sądzę jednak, by w tej sytuacji pierwsze pytanie dla
naszej wspólnoty brzmiało - jaki kształt nadać strukturom Uczelni? Dzielić czy
łączyć wydziały i instytuty? Jak zapisać w Statucie i dokumentach powiązanych
stare i nowe tradycje administracyjne? Dekomunizować? Wprowadzać więcej
stanowisk czy zostawić tylko te, które wymienia ustawa? Walczyć o wykreślenie z
niej tego czy innego przepisu? Nawet pytanie o tworzenie lub nie federacji z
innymi uczelniami wydaje się wtórne.
Ważniejszym,
podstawowym zagadnieniem jest - w jakim
celu zmieniać naszą Uczelnię?
Pamiętajmy,
że musimy przyjąć te zmiany, które
narzuca sama Ustawa i związane z nią rozporządzenia. Przykładowo, czy nam się
to podoba, czy też - jak mi - nie, ewaluacja jakości badań będzie prowadzona w
skali całego Uniwersytetu, w określonych przez Ministra dyscyplinach. Nic na to
nie poradzimy. Ale już szczegółowe konsekwencje tego stanu rzeczy zależą od
nas. Politechnika Gdańska zapowiada wprowadzenie nowej struktury wydziałów,
zgodnej z ministerialnym podziałem dyscyplin. Uniwersytet Warszawski chce
powołania Rad Dyscyplin, które będą przeprowadzać postępowania na stopień
doktora i doktora habilitowanego oraz organizować ramy oceny pracowników. Ani
jedna, ani druga decyzja nie jest narzucona przez Ustawę, lecz jest wynikiem
wcześniejszych konsultacji i dyskusji zespołów przygotowujących lokalną wersję
zmian pożądanych przez władze. Tam, gdzie stan obecny w zakresie funkcjonowania
uczelni uznano za niesatysfakcjonujący, podejmuje się próby zmian, które mają
wesprzeć w możliwie dynamiczny sposób rozwój jakościowy badań i dydaktyki. Czy
zmian trafnych - to zależy od szczególnej sytuacji uczelni, otoczenia, celów
wzajemnej współpracy.
Co zatem
chcemy osiągnąć na uczelniach, z mojej perspektywy - na Uniwersytecie
Wrocławskim, dostosowując nasze życie do nowej Ustawy? Odrzucam myśl, że
powinniśmy zadowolić się mimikrą, działaniami pozorowanymi w celu zaspokojenia
oczekiwań Ministerstwa na spektakularne przemiany „starego” w „nowe”. Takie
działanie pochłonie czas i energię, a wygeneruje co najwyżej nieporozumienia i
wzrost problemów zarządczych. Bez premii za tę cenę. Skoro chaos i tak
nadciągnie, bo skala zmian jest olbrzymia a organizacja, jaką jest Uniwersytet,
jest mało elastyczna i słabo przygotowana na absorpcję zmian, to spróbujmy w
zamian wprowadzić mechanizmy niwelujące nasze bolączki i wspierające projakościowe zmiany oddolne w zakresie
tak badań naukowych, jak i dydaktyki.
Czy
potrafimy wskazać, co blokuje na Uczelni potencjał pracowników w obu tych
obszarach, równie istotnych dla wspólnoty? Co utrudnia aktywność już zaangażowanych
i co sprawia, że niektórzy spośród koleżanek i kolegów nie przejawiają
aktywności ani w rozwijaniu jakości badań, ani w budowaniu nowoczesnej
dydaktyki? Czy mamy dość odwagi, by sami przed sobą na te pytania odpowiedzieć?
Ale bez tych odpowiedzi nie liczmy na pozytywny kierunek zmian! A pamiętajmy -
już obecna ewaluacja pokazała, jak zwodnicze są posiadane wartości jakości
badań. Obecne zmiany sposobu ich wyliczania mogą gruntownie zmienić medialno
urzędniczy obraz jakości badań. I zaważyć na przyszłości Uniwersytetu, jeśli ewaluacja
doprowadzi do uzyskania przez którąkolwiek z dyscyplin obecnych na Uczelni
kategorii B, odetnie nas od możliwości przekształcenia w uniwersytet badawczy.
A danej dyscyplinie odbierze prawa do przeprowadzania przewodów doktorskich i
kolokwiów habilitacyjnych.
Powtórzę:
rzecz nie w tym, żebyśmy - myśląc o reformie Uczelni - kształtowali naszą
działalność pod kątem zmiennych wizji urzędników Ministerstwa. Ministrowie
przemijają, a o naszej przyszłości decydują dużo bardziej stabilne kryteria:
autorytet naukowy i publiczna rozpoznawalność badaczy, zespołów i szkół
naukowych oraz opinia pracodawców i studentów ściśle wiążąca ocenę uczelni z
sytuacją i oceną miejscowości, w której studiują. Powinniśmy więc przede
wszystkim być gotowi na wyzwanie, jakie już u schyłku ubiegłego stulecia
rysowało się wyraźnie - wejścia jako równy partner w ramy międzynarodowego
życia naukowego oraz włączenia się w przemiany życia społecznego i
gospodarczego zgodnie z naszą misją i naszymi wartościami. Czy z ręką na sercu
możemy powiedzieć, że mój - nasz Uniwersytet w pełni zrealizował i realizuje
swój potencjał w ramach obu tych problemów?
Nie
zamierzam nikogo pouczać, jak ma wyglądać jego uczelnia, jak zorganizować życie
nam i naszym wychowankom. Nie ma jednej na to recepty, bo tak jak poszczególne
uczelnie, tak i wydziały i instytuty naszego Uniwersytetu żyją w różnych
uwarunkowaniach. Ale dostrzegając i coraz boleśniej odczuwając - tak jako
zwykły pracownik, jak i uczestnik grupy współadministrującej Uczelnią - problemy, jakie nas dotykają, nie mogę milczeć
widząc szansę na przełamanie impasu, poczucia stagnacji jakie ogarnęło nasze
środowisko. Jeśli więc mamy wprowadzać zmiany, to spróbujmy zmierzyć się z
- atomizacją i słabym
związkiem ze sferą publiczną życia naukowego i dydaktyki na Uniwersytecie,
brakiem szerszych dyskusji naukowych w instytutach i na wydziałach,
przekraczających granice grup badawczych a ożywiających całe środowisko. Bez
żywego, czasami ryzykownego ruchu naukowego, który włącza pracowników etatowych,
doktorantów i studentów oraz otoczenie społeczne - zwłaszcza absolwentów i...
media - Uniwersytet nie będzie postrzegany ani jako ośrodek najwyższej jakości
badań, ani wysokiej jakości dydaktyki. Bez realnej, podkreślam: realnej!, współpracy
z dużymi aktorami społecznymi i gospodarczymi głos konkretnej uczelni nie
będzie dostrzegany w debacie publicznej;
- słabym, w zasadzie
nieistniejącym umiędzynarodowieniem i absorbcją pochodzącej z zewnątrz kadry
naukowej i dydaktycznej. I nie chodzi tu o troskę o wskaźniki, ani o leczenie
wrocławskich kompleksów regionalnej stolicy lub krajowej prowincji, ale o
realne skutki tego stanu rzeczy dla życia Uczelni. Pracownikom trwającym od
dekad w dobrze znanej, oswojonej i stabilnej strukturze badań i dydaktyki Uniwersytetu potrzeba jak świeżego powietrza spotkania z innymi
praktykami, innym spojrzeniem jako impulsem do zmiany własnej aktywności
naukowej i dydaktycznej. Bezwzględnie w dyscyplinach zakorzenionych w polskim
środowisku naukowym potrzeba osób, które wskażą praktyczne drogi wyjścia poza
nią, nauczą nowego spojrzenia na sposób prowadzenia badań i kształtowania praktyk publikacyjnych;
- brakiem
systemowych, stałych i jasno określonych zachęt do projakościowych zachowań
pracowników zarówno naukowych, dydaktycznych, naukowo-dydaktycznych, jak i
administracyjnych. Ministerstwo w swych działaniach operuje na poziomie grup,
słabo dostrzegając ich wewnętrzne zależności. Ale społeczność zbudowana jest z
jednostek, które warto wspierać, jasno wskazując korzyści płynące z większego
wysiłku w pracy na rzecz wspólnoty;
- brakiem jasno
określonych, powszechnych i egzekwowanych zasad oceny wszystkich kategorii pracowników,
które byłyby ściśle powiązane z pierwszym zagadnieniem. Przy tym nie chodzi tu
o myślenie negatywne - w kategoriach karania i budzenia poczucia zagrożenia.
Długofalowo spowoduje to jedynie straty w postaci fali mimikry,
przystosowywania się do chwilowych kryteriów. Potrzeba nam wyraźnych wzmocnień
pozytywnych. Życie Uczelni powinno dążyć do czegoś radykalnie odmiennego niż
uśrednienie i wtopienie w tłum - do działań śmiałych, ale mierzalnych i
komunikowanych otoczeniu jako wspierające nie osobisty lub korporacyjny
interes, lecz przyszłość całej społeczności - tej w i tej poza Uniwersytetem;
- kłopotliwym funkcjonowaniem
wielu działów administracji centralnej, które znajdują swoje odbicie w
kłopotach z realizowaniem podstawowych procesów dydaktycznych, finansowych i
administracyjnych na poziomie instytutów i wydziałów. Nie oskarżajmy się, ale
spójrzmy na realny kształt nie tylko załatwiania poszczególnych spraw w uczelniach,
na długość, pracochłonność, rozłożenie prac na poszczególne kategorie
pracowników, liczbę błędów generowanych nadmierną biurokracją, rozmyciem
odpowiedzialności lub brakiem właściwej oceny sytuacji wynikającej z braku
kompetencji i umiejętności pracowników zajmujących nieodpowiednie dla nich
miejsca w strukturze;
- czasochłonnym,
nieprzewidywalnym systemem administrowania opartym o zmienne decyzje
kierowników poszczególnych szczebli władz uczelni. Brak zarządzania
procesowego, opartego o jasne procedury i kryteria podejmowania decyzji, brak
jasnej za nie odpowiedzialności, zaniechanie wdrożenia go nawet w ogólnych
zarysach, długimi etapami, sprawia, że pracownicy mają poczucie wiecznej
zależności od personalnych relacji z przełożonymi. Utrudnia to rozwiązanie
pierwszego i drugiego zagadnienia, gdy pracownicy nie widzą zależności między
jakością swojej pracy, a pozycją zawodową w zespole.
Wymieniać
można dalej, zapewne wielu z nas inaczej taki katalog by poukładało. Ale skupmy
się przynajmniej na tych zagadnieniach. Duże czy małe wydziały, kolegia, rady,
kompetencje - spróbujmy patrzeć na ich kształt pod kątem problemów, jakie
możemy rozwiązać wprowadzając w życie nową ustawę.
Nie traćmy czasu na
źle rozumianą politykę. Bo go, najzwyczajniej, nie mamy.