czwartek, 29 września 2016

Nowy sposób finansowania uczelni wyższych - antysocjalna rewolucja w imię sektora prywatnego

MNiSW poddało właśnie konsultacjom - pomińmy tempo i formę - propozycję nowego algorytmu dla dotacji bazowej, czyli sposobu wyliczania podstawowych kwot pokrywających fundusz płac i niektóre stałe wydatki uczelni. W największym skrócie zmniejsza on znaczenie stałej przeniesienia, czyli kwoty gwarantowanej uczelni niezależnie od pozostałych wskaźników, zmniejsza znaczenie zatrudniania zagranicznych profesorów wizytujących, zmniejsza znaczenie przyjeżdżających studentów zagranicznych, premiuje wprowadzenie ściśle określonej relacji między liczbą studentów a liczbą pracowników, premiuje posiadanie wydziałów kategorii A+ i A, relatywnie premiuje wysyłanie studentów na krótkie wyjazdy dokształcające zagranicę, bardzo mocno premiuje udział w międzynarodowych - w sensie: finansowanych przez organizacje międzynarodowe - projektach badawczych realizowanych w ramach tzw. Horyzontu 2020.

W jednym algorytmie zawarto dużo pomysłów o skomplikowanych i chyba jednak trudnych do przewidzenia skutkach. Co gorsza, zmiany wprowadzane nowym algorytmem mogą uderzyć nagle (od 01.01.2017 r.) uczelnie do tej pory, od kilkunastu lat finansowane według innych założeń. A zatem - rewolucja, zamiast ewolucji.

Największe znaczenie ma wprowadzenie wskaźnika jakości kształcenia. Przyjęto, że uczelnie powinny posiadać dość sztywną relację między liczbą pracowników naukowo-dydaktycznych i dydaktycznych a studentami wszystkich trybów (dzienne, wieczorowe i zaoczne) oraz stopni (licencjat, magisterskie, doktoranckie) równą 1:12 z odchyleniem +/- 1. Co to oznacza? Że zarówno większa liczba studentów wobec pracowników jak i mniejsza (sic!) jest bardzo  mocno niekorzystna dla budżetu uniwersytetu.
a) nie ma zachęty do tworzenia 'elitarnych', badawczych uczelni, skoro wskaźnik poniżej 1:11 uderza w finanse uczelni;
b) zrównanie wszystkich trybów studiów spowoduje na uczelniach przyjmujących dużo studentów naturalną presję na minimalizowanie naboru na studia dzienne. Skoro musimy zachować sztywny stosunek 1:12, to lepiej mieć 10 zaocznych i 2 dziennych, bo tych 10 zaocznych przyniesie nam dodatkowe pieniądze - obok dotacji budżetowej;
c) ograniczenie liczby studentów na uczelniach w ten sposób może zwiększyć bazę rekrutacyjną uczelni prywatnych (surprise, surprise) pomagając im utrzymać się przy życiu;
d) radykalnie uderzy w dostępność studiów dla osób pozbawionych możliwości płacenia za studia. Uczelnie wprowadzą zapewne przyjmowanie na studia dzienne według kryteriów punktowych (matura) lub egzaminy zewnętrzne, co uprzywilejowuje młodzież z dużych ośrodków miejskich i lepiej sytuowanych rodzin, uderzając w młodzież nie mającą dostępu na etapie szkół podstawowej i średniej do lepszej jakości kształcenia.

W tym kontekście można uznać proponowaną zmianę za mało przemyślaną społecznie. Natomiast brak możliwości profilowania uczelni w kierunku uczelni badawczych sprawia, że wprowadzany mechanizm jest mało zrozumiały i premiuje jedną, dość niejasno przyjętą relację.

Współczynnik jakości badań - czyli premie za posiadanie wydziałów A i A+ oraz kary za posiadanie wydziałów C i B to niewątpliwie dobry ruch. Można się zastanawiać tylko, czy wagi - A = 1, A+ = 1,5, B = 0,7 i C = 0,4 są właściwe. Bardziej bowiem opłaca się inwestować w podniesienie C do A niż A do A+. Ale biorąc pod uwagę arbitralność przyszłej parametryzacji - może to i lepiej, że mamy bardziej 'spłaszczoną' wizję jakości, z premiowaniem głównie za posiadanie równego poziomu A. Dodam tylko, że rozbawił mnie fragment uzasadnienia mówiący o wysokiej jakości procedurze (zwłaszcza przyszłej) i powszechnym uznaniu parametryzacji przez środowisko naukowe. Ale to osobna kwestia.

Niepokoi osłabienie znaczenia zatrudniania zagranicznych profesorów 'wizytujących', zrównanie znaczenia studentów przyjeżdżających na uczelnie z zagranicy z wyjeżdżającymi z uczelni oraz stosunkowo małe podniesienie znaczenia studentów zagranicznych studiujących regularnie, w pełnym zakresie na uczelniach. Wydaje się, że właśnie liczba tych ostatnich świadczy o randze uczelni, w pewnym stopniu też (choć tu dużą rolę odgrywa atrakcyjność turystyczna) liczba studentów przyjeżdżających na wymianę. Natomiast liczba wyjeżdżających to niejasny dla mnie wskaźnik - wyjeżdżają, bo jest dobra współpraca zagraniczna, czy uciekają, by kształcić się gdziekolwiek poza własną uczelnią? Dodać trzeba też, że wskaźnik umiędzynarodowienia odnosi się wyłącznie do kształcenia. Nie ma tu żadnego czynnika naukowego.

Pojawia się on w ocenie grantów, w tak zwanym wskaźniku badawczym. Duże, moim zdaniem nadmierne znaczenie (waga = 4) przypisuje się grantom ERC w programie Horyzont 2020. Uwiązanie wskaźnika do typu konkursu jest zjawiskiem o niejasnych skutkach. Warunki Horyzontu 2020 są wyjątkowo nieprzyjazne dla badaczy w polskich warunkach finansowania uczestnictwa. A skutki naukowe trudne są do przewidzenia. Nie mam nic przeciwko pozyskiwaniu grantów, zwłaszcza zagranicznych, bo odciąża to rodzimy budżet na naukę - ale to czysto księgowy punkt widzenia. Z rozwojem nauki nie ma wiele wspólnego. Dobrym posunięciem jest premiowanie zarówno bycia liderem, jak i uczestnikiem konsorcjum. To może pomóc w rozwijaniu współpracy międzynarodowej polskich uczelni. Generalnie jednak to  nie jest wskaźnik badawczy - to wskaźnik księgowy, mający przynieść ulgę budżetowi państwa zmniejszając nacisk badaczy na finansowanie ich aktywności z środków państwa polskiego.

Jak więc podsumować proponowane zmiany? Za dużo rzeczy na raz, za dużo rewolucji w delikatnym środowisku o kluczowym znaczeniu dla rozwoju społecznego. Za dużo ulegania lobbingowi sektora prywatnego. Bo na pewno są to zmiany korzystne dla uczelni prywatnych, a biorąc pod uwagę terapię szokową sugerowaną uczelniom państwowym - dla budżetu państwa (spadek nakładów na uczelnie wyższe). Z kolei niedopracowanie wskaźnika jakości kształcenia może mieć dramatyczne skutki społeczne. Źle będzie, jeśli w tej formie wskaźnik księgowo-lobbistyczny zadecyduje o przyszłości edukacji i nauki w Polsce.

sobota, 24 września 2016

Warto przyznać się do... rzeczywistości

Ciekawy wywiad z byłym ministrem edukacji, prof. Mirosławem Handke. Generalnie, choć zwolennik PiS, mocno krytyczny wobec pomysłów reformy edukacji. Argumenty pewnie nie przemówią do rządzących, ale kluczowe dla mnie jest podkreślenie szansy, jaką gimnazja dawały dzieciom zagrożonym "wykluczeniem edukacyjnym". Powiedzmy szczerze - cofanie zegara nie przywróci młodości tym, którzy uczyli się w latach 60., 70. i 80. ubiegłego wieku w system 7, potem 8+4. Zafunduje nam za to wiele lat chaosu. A nie zmieni podstawowego problemu - przestarzałej metodologii kształcenia i znudzenia nauczycieli.
Ale to mimochodem. Bo mnie uderzyły swoją trafnością słowa dotyczące stałych narzekań na jakość nowych studentów i gimnazja:
"Uczelnie, które narzekają na kandydatów, doskonale wiedzą, że przyjmują ludzi z niskimi wynikami na maturze. Nie dokonują selekcji, bo ważna jest liczba studentów. Moja AGH ustawia poprzeczkę punktową wysoko. Szkolnictwo wyższe nie chce szukać problemów w sobie, łatwiej zwalić winy na wcześniejszy etap kształcenia.

Zresztą lepiej, jak prześliźnie się jakaś miernota, ale nie zgubimy po drodze diamentu. Bo ten diament będzie wart tyle, co sto albo tysiąc miernot. A je i tak zweryfikuje rzeczywistość, bo dziś już nikt nie zatrudnia na podstawie samych stopni, świadectwa czy dyplomów.

Gdybyśmy tego wybitnego ucznia przeoczyli - co się na wsi często zdarzało - na wczesnym etapie edukacji, to byłaby dla kraju wielka strata. Właśnie by go nie stracić, wprowadziliśmy egzaminy zewnętrzne. Odchodzenie od nich to kolejny sprawa, której nie mogę wybaczyć rządowi PiS."

Nie warto przerzucać skutków własnych działań na innych. W ten sposób nie rozwiążemy żadnego problemu. Władza, która odwraca się plecami do rzeczywistości - na każdym szczeblu, w każdych barwach partyjnych - nie ma szans na znalezienie trwałych rozwiązań w życiu społecznym. Bo ono jest rzeczywiste, nie narracyjne :))

piątek, 23 września 2016

Wszystkie diabły ministra?

Kolejny wywiad - choć czy serię pytań na kartce z odpowiedziami na kartce można nazwać wywiadem? - pana Ministra Gowina i kolejne moje zdziwienia. Z jednym zgadzam się na 100% - diabeł tkwi w szczegółach. Dalej jednak już jest różnie. W kolejnym wywiadzie Minister Gowin - który ostatnio bardzo wzmógł swą aktywność medialną - rozwinął wizję zmian w szkolnictwie wyższym. No i oczywiście - kształcimy w zbyt dużych grupach, czasami zatrudniając pracowników którzy nie są odpowiedni do zawodu. W rezultacie tego - a nie słabego poziomu kandydatów! To my powinniśmy ich rozwijać, wspierać i sprawiać, że staną się lepsi, a nie narzekać bez końca i co roku na 'niski poziom' usprawiedliwiając niski poziom dydaktyki uniwersyteckiej - studenci, ale i otoczenie zachęcane medialnymi akcjami, uważa szkolnictwo wyższe za złe, niedostosowane, przestarzałe. To warto zmienić - ale nie poprzez wykluczanie, odsuwanie od kształcenia, ale dawanie szansy w środowisku o wysokiej kulturze pracy - i takich wymaganiach. Oczywiście, powinniśmy kłaść nacisk na naukę - ale w ścisłym związku z edukacją. Bo taka jest misja uniwersytetu. Ma wspierać rozwój społeczeństwa - rozwój wszechstronny, a nie tylko gospodarczy Bo to jedyne, co przetrwa. A że pracodawcy będą niezadowoleni - zawsze są, bo nie kształcimy im pracowników gotowych do podjęcia natychmiast pracy w n-tej wariacji kompetencji. Nauka może też wspierać gospodarkę, ale - od tego bezpośrednio są działy BR w firmach, nie na uczelniach!!! Z pewnością zaś - nie na uniwersytetach. Jako człowiek staroświecki będę się czepiał - uczelnia badawcza kierowana przez menedżera wybranego przez pracodawców, zapewne z delikatnymi sugestiami ministra, bo przecież przed nim będzie odpowiadał, będzie nie tyle badać, co tworzyć aplikacje czyichś pomysłów. Na badania podstawowe nie będzie czasu ani pieniędzy. A humanistyka będzie dodatkiem, kwiatkiem do kożucha - no, chyba, że będzie to humanistyka stosowana, korzystna dla aktualnie rządzących. No i jakoś nie sądzę, żeby elity, które chce wykształcić w super uczelniach polskich pan Minister zostały w Polsce, bo kształciły się w dobrych uczelniach wyższych. Wyjadą, bo nie znajdą tu satysfakcjonującej pracy lub... klimatu kulturowego. Bo wielu kreatywnych ludzi woli zarabiać mniej, a żyć w wolnym, kreatywnym społeczeństwie. Ale czy ten dzwon gdzieś zadzwoni... I nie, nie widzę, by większość środowiska naukowego była za reformami minister Zalewskiej. W każdym razie nie ta większość, która ma dzieci. Żeby nie było - doceniam, że pan Minister sądzi, że młodzi naukowcy nie wyjadą, bo ich "żenująco niskie pensje" będą wsparte środkami z grantów. Przypomnę tylko, że regulacje NCN jakoś w tym nie pomagają. Pominę, że nie widać żadnych szans, żeby "żenująco niskie pensje" starszych naukowców wzrosły. Bo przecież dostaliśmy astronomiczne podwyżki w poprzednich latach...
 

środa, 21 września 2016

Post- czy kolonialna różnorodność?

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego powołał właśnie Radę Narodowego Kongresu Nauki. O ile dobrze zrozumiałem intencję Ministra, jej celem jest przygotowanie dla niego rekomendacji na podstawie wyników ustaleń zespołów przygotowujących propozycje ustaw o nauce i szkolnictwie wyższym. W skład zacnego grona wchodzi ponad 50 osób o bardzo różnorodnych kompetencjach. Od tuzów administrowania nauką polską (prof. prof. Kleiber i Żylicz) przez rektora, dziekana, kierowników katedr, osoby kierujące międzynarodowymi grantami, wreszcie aktywistów ON i reprezentantów Partii (członek rady programowej PiS). Rozkład geograficzny - 18 osób z Warszawy, 10 z Krakowa, przewodniczący - dziekan macierzystego dla Ministra Wydziału Filozoficznego UJ. Pozostałe ośrodki reprezentują 1-2 osoby. Chcąc odczytać sens z tej struktury - Minister pragnie zaangażować w powstawanie ustawy możliwie wszystkie środowiska/punkty widzenia i doświadczenia. Nie ma też żadnej przewodniej, klarownej wizji punktu dojścia, to jest stanu pożądanego szkolnictwa i nauki w Polsce. A że w tym zespole mamy silne oraz silne i młode osobowości, tak zainteresowane sytuacją w Polsce, jak i mniej o nią się troszczące, to rezultat ich ustaleń sprowadzi się albo do powszechnie akceptowalnych ogólników, albo do akceptowania rozwiązań przedstawionych przez specjalistów. Bo niestety, ale wiedza i doświadczenie znacznej części tego grona nie dotyczy problemów funkcjonowania współczesnych struktur społecznych, mechanizmów zależności w obrębie dużych grup społecznych czy uwarunkowań funkcjonowania gospodarki, której nauka ma być - jak deklaruje Minister - częścią. Nie musi, bowiem są badaczami, administratorami średniego szczebla, działaczami społecznymi i politycznymi. Jako historyk wspominam sto kwiatów, które pięknie rozkwitały w Chinach. Tylko, czy Chińczycy na tym skorzystali? Może więc faktycznie lepiej podejść do tego zamieszania z perspektywy aktywności władzy kolonialnej - nie do końca rozumie tubylców, ale wie, że nie należy ich drażnić, a zawsze warto dać paciorki. Trzeba więc ich podzielić, dać iluzję decydowania o sobie, wskazać problemy, które ich zajmą i... pozwolą zarządcy robić to, co dla niego istotne? Bo wbrew zachwytom dziennikarzy - nie widzę celu działań Ministra.

Może się mylę, trzymam za to kciuki, ale według mnie obecna władza nie interesuje się nauką, ani szkolnictwem wyższym. Obawiam się, że dziś nie ma miejsca na racjonalność i rozwój oparty o poznanie. Trzeba więc robić swoje, najlepiej, jak potrafimy. Bo wszystko przemija, a to, co poznamy, zostanie z nami. I z tymi, z którymi się podzielimy...

poniedziałek, 12 września 2016

Opcja zerowa - mniej niż zero korzyści

 Prof. Leszek Pacholski zaproponował w bieżącym numerze Dziennika Gazety Prawnej eksperyment myślowy. Wskazując na niedostatki dotychczasowych reform nauki i szkolnictwa wyższego zastanawia się, czy nie byłoby właściwym na wzór tego, co miało miejsce na uczelniach d. NRD po scaleniu państw niemieckich  - zastosować 'opcję zerową'. W ogólnym zarysie - zwolnienie wszystkich pracowników i przyjęcie do pracy tych, którzy sprostaliby postawionym kryteriom jakościowym. O ile poprawnie zrozumiałem założenie Autora, miałoby to w zasadzie rozstrzygnąć wskazane przez niego dylematy reformatorów, w tym najważniejszy:
"Czy priorytetem ma być zatrudnianie przez uczelnie najlepszych naukowców, czy też najważniejsza jest stabilność zatrudnienia? Czy uczelnie mają kształcić kadry dla gospodarki, kultury oraz administracji, czy też mają zapewnić gwarantowany w konstytucji dostęp do bezpłatnej edukacji wyższej? Czy fundusze na szkolnictwo wyższe i badania naukowe mają być traktowane jako inwestycja, ze wszystkimi konsekwencjami takich decyzji (jak np. zróżnicowanie wynagrodzeń i stawianie rektorom zadań do wykonania), czy też, jak to jest obecnie, budżet resortu nauki ma pozostać kwalifikowaną działalnością socjalną?"
 Uważam, że 'opcja zerowa' niczego w tej materii nie zmieni. Kto miałby bowiem być zatrudniany po wskazanej 'weryfikacji', która dziś bardzo łatwo mogłaby się przekształcić w działalność o charakterze politycznym. Jeśli uważamy, że dziś nasi badacze są słabi, to w ich miejsce kogo zatrudnimy? Młodych, prężnych, nadzieję przyszłości? Przypomnijmy - w 2011 r. łącznie w szkolnictwie wyższym, na etatach dydaktycznych i naukowych pracowało około 100.000 osób (85% na uczelniach państwowych) A może ściągniemy wybitne umysły z zewnątrz, które będą chciały pracować za 1000-1300 euro miesięcznie? W dodatku posługiwałyby się językiem polskim w procesie dydaktycznym? Czy naprawdę to rozwiązanie jest realne? Nie sądzę. Opcja zerowa oznaczałaby jedynie dużo niepotrzebnego zamieszania, ogrom 'złej krwi', napięć, które jeszcze bardziej spowolniłyby bieżące badania. I zniechęciły tych, którzy jeszcze mają chęć i siły do ich prowadzenia, do dalszej pracy w tak niestabilnych, nieprzewidywalnych warunkach. Bo jeśli raz można zastosować 'opcję zerową', to w Polsce można do niej wrócić zawsze.

Nie ma łatwych rozwiązań w zarządzaniu materią społeczną. Rozumiem, że prof. Leszek Pacholski, który doskonale zna i polskie i światowe uwarunkowania nauki, świadomie prowokuje, by ożywić martwą dyskusję nad reformami polskiego środowiska naukowego. Jak pisałem w poprzednim poście - MNiSW nie zaproponowało nam dotąd niczego wartego uwagi w kontekście zmian systemowych. A wobec ciągłych głosów o niskiej jakości, randze badań i dydaktyki rośnie zniecierpliwienie otoczenia, w tym samych akademików. Ale - nie idźmy na skróty. Nie wracajmy do rewolucji kulturalnych. Zastanówmy się nad wsparciem adekwatnym do kompetencji badaczy, środowisk, może całych uczelni. Ożywmy zaufanie do nas samych wewnątrz Akademii i otoczenia do Akademii. Pracy jest ogrom. Podrzucanie radykalnych rozwiązań na arenę cyrku zostawmy politykom. Ja w każdym razie gladiatorem nie zostanę.


sobota, 10 września 2016

Strategia przetrwania czyli o metodyce zarządzania nauką AD 2016

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosił "Nową strategię dla nauki i szkolnictwa wyższego". Od razu powiedzmy, że to bardzo dobra wiadomość - strategia, to znaczy określenie długookresowych celów i podporządkowanych ich krótkookresowych działań zakończonych mierzalnymi efektami prowadzącymi po skumulowaniu do określonych wcześniej celów długookresowych. Tego nam brakowało w poprzednich kadencjach ministerialnych. W końcu będziemy wiedzieć, po co są wprowadzane zmiany i będziemy mogli się do nich przygotować. Dla zarządzających i zarządzanych - wielka ulga! Cytując klasyka - isn't it?

Można się spierać. Zacytujmy stronę oficjalną: "Po kilku miesiącach intensywnej pracy i realizacji kluczowych zadań resortu, Jarosław Gowin ogłosił strategię rozwoju dla polskich uczelni i nauki." Trochę mi dech zaparło na początku - więc jednak! Te miesiące milczenia to czas wysilonej pracy, której rezultat zaraz poznam! Więc czytam, czytam, czytam. Oj, już przeczytałem. Chwileczkę - jakie cele długookresowe wyznaczył pan Minister? Czytam, czytam, czytam. Kurcze. Nie umiem czytać ze zrozumieniem?

No nic, myślę sobie, czytam dalej. W sensie - raz jeszcze. Bo trawić mądry tekst trzeba długo. No i jest: "Strategia Jarosława Gowina opiera się na trzech podstawowych filarach: Konstytucji dla nauki, która przyniesie zmiany systemowe w szkolnictwie wyższym, Innowacjach dla gospodarki, w których łączą się komercjalizacja badań i partnerstwo z biznesem oraz Nauce dla Ciebie – programowi społecznej odpowiedzialności nauki." Mamy filary - ale czy wiemy, po co? Jaki sens ma budowanie tych filarów? Jaką rolę ma odgrywać nauka i szkolnictwo wyższe w społeczeństwie? Bo przecież dopiero wiedząc to można określić sensowność proponowanych zmian. No więc nie można. Nie wiem, czy MNiSW chce nauki wspierającej przemysł, czy nauki wspierającej rozwój racjonalnego społeczeństwa, czy i tego i tego w ramach szkolnictwa wyższego, czy może czegoś jeszcze? Banalna rzecz, ale jeśli decydujemy się wprowadzać zmiany, a zmiany mają być głębokie, to może warto zrobić symulację skutków nie w odniesieniu do budżetu państwa, lecz celu, jaki się ma. O ile się ma?

Przyjrzenie się bliżej szczegółowemu opisowi "filarów" jest kłopotliwe. Prezentacja z konferencji pokazuje, że najbardziej konkretne pomysły Pan Minister ma na współpracę z biznesem. Kilka szybkich działań obniżających koszty tzw. współpracy i umożliwiających dofinansowywanie przedsiębiorstw wiedzą i laboratoriami uczelni i akademii. Natomiast "filar" Konstytucja dla nauki jest pusty. Powiedzmy to głośno - JEST PUSTY! Odbiurokratyzowanie? Nowela ustawy określa kilka małych zmian, owszem, potrzebnych, ale z perspektywy wydziału lub instytutu, a także jego pracowników, są one niemal niezauważalne. Jedyną poważniejszą będzie ocena co 4, a nie co 2 lata młodszych pracowników. I tyle. Cała reszta to drobiazgi. O nowej ustawie była mowa wiele razy, tym razem tez niczego się nie dowiadujemy. Kongres Nauki - to ma być cel strategii nauki? Jeśli działanie krótkookresowe - to w jakim celu konkretnie realizowane? Co ma konkretnie - poza kolejnymi godzinami słów i deklaracji - przynieść? No chyba nie będziemy uchwalać tam ustawy? A może po prostu wysłuchamy jej uzasadnienia w ramach konsultacji społecznych? KONKRETY!!! Minister chce podnieść rangę polskiej humanistyki. Ale jak? To tak nisko ona upadła, że trzeba ją podnosić? Mamy w Polsce humanistykę upadłą? A już Narodowa Agencja Współpracy Akademickiej to jakiś humbug - sądząc po zapiskach prezentacyjnych. Pomaganie, wspieranie, zatrudnianie naukowców z zagranicy... Słowa, słowa, słowa - ale po co to? W jakim celu?

Najgorzej jednak wypada filar "Nauka dla Ciebie" czyli społeczna odpowiedzialność nauki. Arcyważna kwestia! Dla mnie najważniejsza. I co? Dwa małe programy MNiSW - Uniwersytet Młodego Odkrywczy i Program Naukobus (oba dla dzieci) oraz wsparcie dla Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Proszę mnie nie zrozumieć źle - jestem za to wdzięczny, to wszystko są istotne programy. Ale czy to wszystko, co na temat społecznej odpowiedzialności nauki ma do powiedzenia MNiSW? NAPRAWDĘ TO WSZYSTKO?

Poniosło mnie. Przeczytałem notkę na stronie www i prezentację i emocje wzięły górę. Trzeba pisać, mówić, działać i współpracować. Bo nic się nie zmieniło. Nic.