poniedziałek, 15 maja 2017

Uniwersytet Polskiego Alternatywnego Naukowania

W ubiegły piątek, 12 maja, na antenie radia RMF24 prof. Jerzy Duszyński, prezes PAN, przedstawił swoją wizję Uniwersytetu Polskiej Akademii Nauk. Zastanawiałem się, czy w ogóle myśleć o tym dłużej, bo przecież to niby sprawa wewnętrzna PAN. Ale jednak - niby. W gruncie rzeczy to jeden z najgorszych pomysłów, jakie ostatnio w sprawie polskiej Akademii zostały wyartykułowane. I nie, nie przemawia przeze mnie lęk przed wyższością osiągnięć kolegów z PAN - o czym za chwilę. Nie obawiam się też o przyszłość swojego Uniwersytetu. Natomiast tak, uważam, że w tym projekcie najwyraźniej przebija się specyficzny, wywodzący się jeszcze z PRL elitaryzm, w ramach którego walka o faktyczne i realne przywileje uargumentowane zasiedzeniem, a nie dorobkiem, jest przedstawiana jako nowatorska droga do uzdrowienia... Tylko - czego? No, może poza budżetem i sensem istnienia PAN?

W największym skrócie: Uniwersytet PAN miałby stać się w bliżej nieokreślony sposób powiązaną federacją instytutów, które kształciłyby, jak dotychczas, głównie doktorantów oraz niewielką liczbę studentów drugiego, a w przyszłości pierwszego stopnia. Mowa jest o... 1000 studentów. W 2014 r. w instytutach PAN pracowało ponad 3700 pracowników naukowych. Jednocześnie w zakresie finansowania instytuty nadal miałyby być finansowane na bieżącym poziomie dotacji statutowej - ta jest dziś wielokrotnie wyższa od analogicznej dla jednostek uniwersyteckich, bo to ona jest podstawą finansów instytutów PAN, które nie posiadają dotacji tzw. dydaktycznej w wymiarze identycznym z jednostkami akademickimi. Natomiast - choć tego nie mówi Profesor wprost - w związku z podjęciem kształcenia studentów PAN musiałby otrzymać większe środki na funkcjonowanie i rozwój. Zmiany nie mogą bowiem być niekorzystne dla PAN:
Nie możemy wejść do tej reformy zmieniając drastycznie sposób finansowania i to jeszcze niekorzystnie, bo przecież my nie możemy kształcić 30 tysięcy studentów, my chcemy kształcić bardzo niewielką liczbę studentów. 
No dobrze, ale po co? Po co tworzyć coś, co będzie kształciło niezauważalną w skali kraju liczbę studentów? Dlaczego mnie to denerwuje? No to poczytajmy dalej, jak widzi miejsce tego Uniwersytetu PAN autor pomysłu w ramach systemu Szkolnictwa Wyższego:
Jeżeli koledzy z uczelni mówią "ale to jest nierówna konkurencja" - bo takie głosy padają, "my mamy olbrzymie obciążenia dydaktyczne, wy ich nie macie, więc wy macie lepsze publikacje, czy macie ich więcej". Ale my nie możemy ciągle konkurować w Polsce, między sobą, my konkurujemy z Europą, ze światem. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że ludzie w Uniwersytecie Harvarda, albo na MIT mają lepsze warunki i więcej pieniędzy niż ludzie z Ohio State University. No tak jest. I nikt nie powie, w takim razie bardzo proszę uśrednić wszystkie warunki, to wtedy będzie sprawiedliwie. Tak naprawdę w Stanach Zjednoczonych istnieje olbrzymia liczba uczelni, które są na niskim poziomie, jeśli chodzi o badania, ale istnieje kilka bardzo dobrych uczelni i to one tworzą wizerunek nauki amerykańskiej. Podobnie jest właściwie wszędzie. My chcemy stworzyć całkowicie nowy typ uczelni, uczelni, która wyjdzie z tego zaklętego kręgu niemożliwości trafienia do czołówki europejskiej. I oczywiście chcę powiedzieć, że w każdym z naszych uniwersytetów są wyspy doskonałości, w każdym z naszych uniwersytetów są doskonali ludzie, ale oni nie tworzą masy krytycznej. My mamy taką masę krytyczną.
Jednym słowem - bo to pada także wcześniej - UPAN ma być twarzą polskiej nauki, o odrębnym finansowaniu, działającym według odrębnej ustawy (o PAN). Tu mają trafiać najlepsi studenci, tu mają się znaleźć środki na zatrudnianie światowej klasy uczonych. Tu mają być finansowane specjalne stypendia doktoranckie dla najzdolniejszych studentów zagranicznych.
Nie przyciągniemy na nasze studia doktoranckie ludzi z zagranicy, jeżeli zaproponujemy takie warunki finansowe, że oni w naszym kraju ledwo wyżyją wynajmując mieszkanie. A właściwie - nie wyżyją wynajmując mieszkanie, na przykład w Warszawie, Krakowie, czy Poznaniu i innych miastach. Tu jest główny koszt, my musimy coś takiego zrobić. Natomiast obsługa tego będzie oczywiście kosztować.
Uniwersytet PAN nie ma być więc publiczną szkołą wyższa, lecz miejscem prowadzenia badań i kształcenia w elitarnych warunkach, nieporównywalnych z jakąkolwiek uczelnią w kraju, elitarnej grupy studentów za pieniądze publiczne. Ten elitaryzm ma być uzasadniany tym, że zdaniem prezesa PAN to jednostki PAN tworzą zasadniczą liczbę publikacji, badań w nauce polskiej. Taka myśl mi się jednak tli - jeśli pracownicy PAN są tak świetni, to czemu nauka polska zdaniem krytyków nadal ma się tak źle? Czemu dotąd heroiczna walka PAN nie przyniosła przełomu i nie wyniosła nas na piedestał nauki światowej?
Nie chcę popadać w nadmierną ironię. To w niczym nie pomaga. Z pewnością prezes PAN ma rację - powstanie UPAN pomoże w umieszczeniu jednej jednostki wyżej w rankingach niż dotąd udawało się to polskim uniwersytetom dźwigającym od lat ciężar ministerialnych strategii rozwoju edukacji i zmniejszania bezrobocia. I z pewnością w ten sposób zostanie oddalone widmo reformy PAN. Nikt nie będzie się już pytał, po co trwa struktura o słabo określonych celach i niemierzalnej wydajności. Bo przecież ona będzie po to, by podnosić narodową dumę w rankingach. A że przy okazji osiągniemy model z premedytacją wspieranego i forowanego przez władze małego, monopolistycznego centrum 'doskonałości' kosztem całego ekosystemu  nauki i rozwoju? Że powstanie prawdziwa monokultura wiedzy, a doprowadzi to do realnego zaniku bodźca rozwojowego dla prawdziwych uczelni wyższych (bo i tak nie mają szans przy ich obciążeniach dydaktycznych doścignąć UPAN)? A to w konsekwencji spowoduje migrację z uczelni poza UPAN do UPAN i spadek kultury jakości w uczelniach o tradycyjnym profilu funkcjonowania. Wszystko to nie jest zmartwieniem pomysłodawców UPAN. PAN jest bowiem ich celem.

Dlatego jeśli tak ma być, to myśląc o całej Akademii, a nie o PAN, może pójdźmy tym rewolucyjnym tropem dalej - proponuję zwolnić całą kadrę naukową w PAN, ogłosić wolny konkurs na zatrudnienie w UPAN i przyjąć tych, którzy - niezależnie od obecnego miejsca zatrudnienia - mają najlepsze kompetencje naukowe i dydaktyczne. Nie będzie dyskryminacji, skoro wielu pracowników PAN i tak ma drugi i trzeci etat w szkołach publicznych i niepublicznych. A pozostali nie mając doświadczenia dydaktycznego raczej nie powinni kształcić elity studentów? Wtedy dopiero logiczny wywód prezesa PAN jakoś się domknie - stworzymy naukowe i dydaktyczne centrum korzystające z najlepszych akademickich zasobów ludzkich kraju.
W innym przypadku cała ideologia stojąca za tym projektem nie zakryje prostej motywacji - znalezienia dodatkowych źródeł pieniędzy dla struktury, której władze najwyraźniej nie widzą innej drogi przekonania władz i społeczeństwa, po co ma ona dalej istnieć. I proszę tylko bez nieporozumień - cenię sobie współpracę z koleżankami i kolegami z PAN, doceniam - choć nie przeceniam - ich osiągnięcia. Ale to nie przeszkadza mi widzieć destrukcyjnych dla szkolnictwa wyższego i polskiej nauki, lobbistycznych działań władz PAN.

środa, 3 maja 2017

'ukazując spod tego kłamstwa rzeczywistą prawdę' czyli historia vs polityka historyczna w oficjalnej odsłonie?

Wywiad, jaki przeprowadził redaktor TVP Historia 30.04.2017 r. z Prezydentem RP Andrzejem Dudą odbił się echem w mediach - ale chyba przede wszystkim ze względu na te elementy, które potwierdzały wcześniej przyjęte poglądy cytujących wybrane fragmenty dyskutantów. Z mojego - historyka - punktu widzenia istotniejsze jest spojrzenie Prezydenta i jego obozu politycznego na historię, historyków i tzw. politykę historyczną. Z góry przepraszam za obszerne cytaty, ale sprawa jest poważna i nie chcę być posądzany o manipulację.

Od razu trzeba powiedzieć, że historycy nie są atrakcyjnymi partnerami dla Prezydenta i zwolenników przedstawianych przez niego poglądów. Właściwie sądząc z poniższego cytatu partnerami w refleksji nad najnowszą przeszłością Polski pozostają podzielający jego poglądy dawniej i dziś. Na przykład dawni działacze Ligi Republikańskiej, pracownicy IPN z otoczenia śp. mediewisty Janusza Kurtyki, a także - jak rozumiem - urzędnicy wspierający śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie będąc historykiem czasów najnowszych nie czuję się tym dotknięty, aczkolwiek pamiętając nawet swoje kursowe zajęcia z lat 90. mam poczucie życia w innej rzeczywistości, niż autorzy deklaracji wygłaszanych przez Prezydenta. Generalnie na zasadzie przeciwieństwa można powiedzieć, że historycy 'nie rozumieli, co to znaczy pamięć historyczna'.

I chyba z tym można się zgodzić, a nawet rozszerzyć - nie rozumiemy tego, czym zdaniem otoczenia Prezydenta ma być 'pamięć historyczna' to jest 'pokazanie przede wszystkim młodym prawdziwej polskiej historii z prawidłowo rozłożonymi w niej akcentami'. To pierwsze jest trudne, bo jest przedmiotem dyskusji i stałego tworzenia, nie jest statyczne. A to drugie, to już kwestia polityki w stanie czystym, to jest świadomej manipulacji grupą - tu z pomocą odwołania do przeszłości - dla osiągnięcia określonego celu. Wreszcie, nic to nie ma wspólnego z 'pamięcią historyczną' jako przedmiotem badań, czyli pewnym wspólnym zespołem przekonań o przeszłości podzielanym przez społeczność. Prezydent szanuje tych, którzy chcieli i chcą stworzyć akceptowany przez niego stan 'pamięci historycznej'. Dla historii jako nauki miejsca w tym nie ma.


'Czy rzeczywiście można powiedzieć, że takie wydarzenia, jak otwarcie kanału TVP Historia, otwarcie muzeum, potem ustanowienie Dnia Żołnierzy Wyklętych coś zmieniło w świadomości Polaków?
Zmieniło bardzo wiele, ale tutaj przede wszystkim wymieniam pana prezydenta profesora Lecha Kaczyńskiego. On od samego początku nie tylko swojej prezydentury, ale także wtedy, gdy był prezydentem Warszawy, gdy właśnie to dzieło budowy Muzeum Powstania Warszawskiego realizował, o tych sprawach niezwykle poważnie myślał.
Ale nie możemy zapominać o młodych ludziach, o młodych historykach, którzy od samego początku lat 90. przypominali choćby o Żołnierzach Niezłomnych. To, że dzisiaj Żołnierze Niezłomni są tak ważnym tematem w naszej przestrzeni historycznej, naszej w związku z tym również debaty o polskiej historii, o tym, co dla nas ważne, o tym, w jaki sposób budujemy nasz etos jako naród, kto był ważny w przestrzeni polskiej historii, kto był rzeczywiście bohaterem polskiej wolności, niepodległości. To, że dzisiaj o tym tak często mówimy, że mówią o tym przede wszystkim młodzi ludzie – to właśnie wielka zasługa choćby tych młodych zrzeszonych w Lidze Republikańskiej, którzy o tych sprawach mówili już od dziesięcioleci.
To wielka zasługa pana prezydenta profesora Lecha Kaczyńskiego, ale w tym aspekcie nie można również zapominać o panu profesorze Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej, i jego współpracownikach, którzy na tym tle także mają wielkie zasługi.
Więc była ta grupa ludzi, którzy rozumieli, co to znaczy pamięć historyczna, którzy łaknęli tego pokazania przede wszystkim młodym prawdziwej polskiej historii z prawidłowo rozłożonymi w niej akcentami. Bo nawet nie chodzi o to, czy ktoś fałszuje historię, czy jej nie fałszuje. Chodzi o dwie rzeczy: w jaki sposób rozkładamy akcenty, pokazując tę historię – to jest jedno, i dwa – czy mówimy wszystko, a więc czy są takie elementy, które stanowią białe plamy w historii. Tych białych plam w polskiej historii, zwłaszcza w okresie komunistycznym, było bardzo dużo i bardzo dużo było kłamstwa historycznego. Dzisiaj cały czas trwa ciężka praca nad tym, w jaki sposób to kłamstwo historyczne wymazać, ukazując spod tego kłamstwa rzeczywistą prawdę – i to zarówno w aspekcie akcentowania tego, co ważne w naszej historii i co rzeczywiście budowało i buduje, ale i pokazywania tego, o czym przez lata komunistyczne nie wolno było mówić'

Redaktor: 'Ci historycy to właściwie była – można powiedzieć – taka Pierwsza Kadrowa. Klimat intelektualny pod koniec lat 90. i na początku XXI wieku nie sprzyjał za bardzo temu odkrywaniu białych plam. (...) Bo przecież to, że Aleksander Kwaśniewski wybrał przyszłość, też było pewnego rodzaju polityką historyczną, prawda?'

 Zatem polityka historyczna. Że bywa różnie rozumiana, to jasne, dyskutowaliśmy o tym. Ale tu ważne jest, czym się właśnie staje na skalę krajową. Prezydent daje jej jasną wykładnię - jej związek z prawdą jest luźny. Bo prawda nie jest tu istotną wartością. Ważny jest 'nasz punkt widzenia' na zdarzenia z przeszłości. Nie to jest ważne, czy ktoś ukradł coś ze stragany, ale to, jak widzi to ta lub inna straganiarka. A my mamy wspierać punkt widzenia tej straganiarki, u której kupujemy gruszki. Nie dochodząc, czy ktoś ukradł, czy nie ukradł. I rozumiejąc, że ktoś może mieć inny punkt widzenia. Nawet sprzeczny z naszym - niech ma! Przyznaję, że tak otwarcie postmodernistycznego, relatywistycznego, pragmatycznego podejścia do historii ojczystej się nie spodziewałem. Boję się jednak, że przygotowujący pana Prezydenta do wystąpienia nie zastanawiali się mocno nad tym, co głoszą. Że jest sprzeczność między wołaniem o 'prawdziwą historię' i o 'właściwe rozkładanie akcentów'.

'A co Pan Prezydent miał na myśli, mówiąc w lutym zeszłego roku, gdy na Narodowej Radzie Rozwoju przedstawiał Pan założenia polityki historycznej, że ona powinna być bardziej ofensywna? O co chodzi z tym określeniem – ofensywna?
Popatrzmy, jak robią to chociażby nasi sąsiedzi. Czy my się zgadzamy z tym, czy się nie zgadzamy, mamy często zastrzeżenia, bo uważamy, że nie pokazują historii w sposób prawdziwy, czyli ‒ krótko mówiąc ‒ przeinaczają fakty historyczne, deprofilują je, ale prowadzą bardzo zdecydowaną politykę historyczną, która niestety nie zawsze jest dla nas korzystna. W związku z tym my prowadźmy naszą politykę historyczną – o tym mówiłem w znaczeniu ofensywności. Pokażmy prawdę taką, jaka ona była z naszego punktu widzenia jako Polaków. '

 Aksjologia polityki historycznej. Tu, przyznaję, ze smutkiem widzę nacisk na walkę, konflikt, etos napięcia rewolucyjnego i spełnienia w momencie epifanii Narodu pod postacią twardego jądra zaangażowanych i pozbawionych skazy bojowników o Naród i Polskę. Pomijam już jawne - przepraszam - rozmijanie się z rzeczywistością (pedagogika wstydu??? cała młodzież wstydziła się polskości pod wpływem braku odpowiedniej wizji historii???). Dotyka mnie jednak stwierdzenie, że 'fałszowano nasz obraz w nas samych' - to warto by jednak dowieść. Pewnie te słowa przerzuca się na ruchy polityczne, ale jako historycy powinniśmy jasno zażądać dowodu na takie uogólnienie. Może jakieś studium ówczesnej historiografii polskiej? Bo ja pamiętam dążenia do podkreślania więzi kulturowych z Zachodem i stałą dyskusję, czy model centrum - peryferie ma sens. Dla mnie nie, dla innych tak - ale to była dyskusja o fakty, nie o przekonania.
Poza konfliktem - liczy się w zasadzie kilka rzeczy: oczywiście Wyklęci czy też teraz Niezłomni, dalej katastrofa smoleńska, największa tragedia w historii Polski (znaczy się większa niż II wojna światowa, obozy zagłady, powstanie warszawskie? o odleglejszej przeszłości nie wspomnę), wreszcie pozytywy II RP. Bez ironii i sarkazmu dodam jednak, że z uznaniem dostrzegam akceptację udziału żołnierzy Armii Polskiej współpracujących z Armią Czerwoną i wyzwalających Polskę w 1944-1945 r., przy pełnym sprzeczności i wzajemnych zaprzeczeń ze strony Prezydenta podejściu do tego tematu. Wreszcie interesujące jest wsparcie dla historii lokalnych, które jednak - uważam - jest sprzeczne z całą aksjologią prezydenckiego projektu 'polityki historycznej'. W jej ramach historia lokalna może być tylko sceną, na której rozgrywać się będą te same wszędzie, tylko z różnymi dekoracjami i aktorami, przedstawienia. Obawiam się, że taka historia lokalna stanie się karykaturą tej, którą z trudem staramy się budować szukając właśnie specyfiki historii lokalnych w kontekście historii szerszych. Widać to i w interpretacji historii ogólnopolskiej. Jeśli Prezydent uważa, że II RP była kwitnącym krajem, który bez II wojny światowej dziś byłby na poziomie gospodarek krajów Zachodu - rozumiem, że Niemiec raczej niż Portugalii - to można się tylko zadumać nad wiedzą historyczną jego doradców z zakresu i ekonomii i historii. Ale chyba przede wszystkim dostrzec w tym konsekwencję - nikt nam nie powie, że było jak było, bo my wiemy, jak być miało. I w kraju i w przestrzeni lokalnej.

'Przede wszystkim młodzieży wciskano przez całe lata 90., że my, jako Polacy, powinniśmy się wstydzić i powinniśmy mieć w związku z tym jakieś kompleksy. Fałszowano nasz obraz w nas samych – to po prostu jakaś kompletna aberracja! I to, że dzisiaj młodzież wychodzi, że jest dumna ze swojego pochodzenia, że jest dumna z tego, że pochodzi z Polski, że się urodziła w Polsce, że tutaj mieszka, że mówi w polskim języku, że ma tę wielką polską historię – to jest wspaniałe zjawisko i cieszę się, że w ten sposób zaprzeczamy tamtemu, co wtedy było realizowane, nie wiem po co.
Po to, żeby łatwiej było nad nami zapanować w ramach jakichś wielkich organizmów narodowych? Żebyśmy byli pokorniejsi w ramach Unii Europejskiej? Nie wiem, po co to robiono. Ale fakt jest taki, że robiono.'
'Jak przedstawiano polską historię, jak przedstawiano nas jako Polaków, jak pisano o tych, którzy o patriotyzmie wtedy mówili: że to ciemnogród, że to w ogóle jacyś dziwacy, aha, oczywiście ‒ że to faszyści, bo ktoś mówi o tym, że mamy biało-czerwone barwy, że powinniśmy być dumni jako naród, że chcemy silnej Polski – to faszysta, chce silnego państwa, to faszysta!

Tymczasem wszyscy obok nas cały czas budowali siłę swoich państw, tylko my mieliśmy być słabi. Nie, absolutnie – ja się z tym fundamentalnie nie zgadzam i dlatego uważam, że powinniśmy prowadzić, wzorując się, idąc za panem prezydentem Lechem Kaczyńskim, twardą, zdecydowaną politykę historyczną ‒ politykę prawdy. W naszej historii były też trudne momenty, gdy trzeba skłonić głowę ‒ ale to były momenty, w tym całym wielkim procesie historii to były tylko momenty! I oczywiście mówmy prawdę, przyznawajmy ją. Ale przede wszystkim mówmy o tym, jaka ta historia rzeczywiście była, a to jest wielka historia – historia wielkich zasług, historia ludzi, którzy nie wahali się dla ojczyzny oddawać życia, historia ludzi, którzy z niezwykłą inteligencją i błyskotliwością budowali tę ojczyznę, mam na myśli choćby wielką budowę przemysłową II Rzeczypospolitej w latach 20. i 30. Można sobie tylko wyobrazić, jak wyglądałby rozwój Polski, gdyby tego załamania 1939 roku i lat wojny, i zniszczeń, i także zniszczenia całego pokolenia inteligencji w Polsce nie było ‒ tylko gdyby Polska mogła się nadal normalnie rozwijać. Myślę, że gdyby takich zdarzeń nie było, gdybyśmy nie stracili tamtego pokolenia i nie stracili wszystkiego, co udało się wtedy zbudować, a co zostało zniszczone, to mielibyśmy dzisiaj rozwój na poziomie co najmniej bogatych państw Europy Zachodniej, jestem o tym absolutnie przekonany.'

'Wyraźne są też głosy krytyki, że może powinniśmy bardziej niuansować tę ocenę Żołnierzy Wyklętych. Jak Pan się odnosi do tych głosów krytyki?

Bardzo wiele wpływowych miejsc we współczesnej Polsce, niestety zwłaszcza także i po 1989 roku, w mediach i różnych innych wpływowych instytucjach, fundacjach itd. zajmują osoby, których rodzice czy dziadkowie aktywnie walczyli z Żołnierzami Wyklętymi w ramach utrwalania ustroju komunistycznego. Czyli krótko mówiąc: byli zdrajcami, dzisiaj byśmy tak powiedzieli wprost – ja w każdym razie bym tak powiedział. Trudno się w związku z tym dziwić, że oni nie są zainteresowani tym, żeby Żołnierze Niezłomni byli nazywani bohaterami i żeby pokazywać tę prawdę, kto tu rzeczywiście walczył o wolną Polskę, a kto ją oddawał w sowieckie ręce i był sowieckim namiestnikiem w naszym kraju. Więc to ‒ powiedzmy sobie otwarcie – jest starcie również ideologiczne, to jest starcie historyczne, ale to jest starcie również o to, kto w naszym kraju ma sprawować rząd dusz, czy nadal ma być on w rękach postkomunistów. Ja takiemu czemuś mówię: nie.'
'No właśnie, Żołnierze Wyklęci, a może tak naprawdę to jest spór o to, żebyśmy wreszcie odcięli to, co nas łączy z PRL-em. Mamy np. w tej chwili spór o to, czy PRL był państwem totalitarnym, czy nie.

PRL nie jest jednobarwny. Gdy ktoś powie: „PRL to czerń”, to ja powiem: „Absolutnie się z tym nie zgadzam”. Bo nigdy nie pozwolę nazwać czernią żołnierzy 1. czy 2. armii Wojska Polskiego, późniejszego Ludowego Wojska Polskiego, czyli tych, którzy bardzo często nie zdążyli do armii Andersa, a którzy szli ze Wschodu. Czy oni, zwykli żołnierze, chcieli uczynić Polskę komunistyczną Polską? I oddać ją w sowieckie ręce zniewolenia? Myślę, że nikt z nich nad tym się wtedy nie zastanawiał, a w każdym razie bardzo niewielu z nich to byli ideologicznie ustawieni, przysłani rzeczywiście do ideologicznego urabiania, przedstawiciele de facto sowieckiego imperium. Oczywiście byli wśród nich oficerowie polityczni itd., ale oprócz tego – czy przede wszystkim – był zwykły żołnierz.

(...)  I absolutnie nie pozwolę kalać ich imienia tylko dlatego, że byli w armii, która później stała się Ludowym Wojskiem Polskim. Ale oprócz tego byli jeszcze inni. Tak więc mówię: to nie jest jednobarwne i nie można wszystkich wrzucić do jednego worka.'

Jeśli walka jest najwyższą wartością, to muszą też być wrogowie. I polityka historyczna musi ich mieć, określać i służyć ich eliminacji.

'Czy Pana zdaniem właśnie polityka historyczna może pomóc w sklejaniu naszej podzielonej wspólnoty w tej chwili?

W jakimś sensie tak, aczkolwiek będzie również prowadziła do podziałów – i trzeba mieć świadomość, że ci, którzy są potomkami zdrajców, nigdy nie będą chcieli tego przyznać, że są potomkami zdrajców. I oni będą walczyli z prawdą historyczną. Tak jak powiedziałem: miejmy tego świadomość, że dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy tutaj walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk – w biznesie, w mediach, w różnych wpływowych miejscach. Oni nigdy nie będą chcieli się zgodzić na to, żeby prawda o wyczynach ich ojców, dziadków i pradziadków zdominowała polską narrację historyczną. Będą zawsze przeciwko temu walczyli ‒ i w tym znaczeniu tej jedności nie będziemy mieli nigdy.'

Zły pieniądz wypiera lepszy. Nigdy nie należałem do zwolenników polityki historycznej, ale szanuję tych, którzy widzą w niej narzędzie do szerzenia pragnienia i poszukiwania prawdy. Ale cytowany wywiad, a w nim słowa Prezydenta budzą moje obawy, że taką już nie jest i nie będzie w naszym kraju przez długi czas. Że polityk historyczna oznacza już tylko POLITYKĘ. Nic więcej. Wielkie dzieło przebudowy świadomości społecznej. Mam tylko nadzieję, że historycy okażą się odporni na pokusy komercjalizacji swojej działalności w imię krótkotrwałego sukcesu komercyjnego. Nasze zadanie, jako naukowców, widzę inaczej. Dążenie do prawdy jest imperatywem, jest drogą, jest procesem okrutnym, bo będącym procesem istotnym ze względu na to, czym jest, a nie dla kogo jest. I może dlatego nasza nauka nie zyskuje szacunku kolejnych władców. I może dobrze to o nas świadczy?