poniedziałek, 29 października 2012

Kreatywna księgowość, a wystarczy szczerość, Pani Minister

Na stronie MNiSW wypowiedź Pani Minister, która ogłasza przekazanie "milionów na humanistykę". Nie chciałbym rozwodzić się nad niejasnym wstępem, w którym Autorka stwierdza, że humaniście wystarczy twórczy umysł, nie zaś skomplikowane komputery lub laboratoria - on przecież nic nie czyta i nie musi czytać, sięgać do baz danych, prowadzić badań na materiałach masowych... Ale Pani Minister łaskawie stwierdza, że Nie znaczy to, że w humanistykę nie trzeba inwestować tak samo jak w nauki ścisłe, techniczne, czy medyczne. Każde prowadzone badania wymagają funduszy. No a dla mnie jedyne, co z tego wynika, to że humaniści to darmozjady, bo nie powinni generować kosztów, a generują i nic w zamian nie dają. I w tym kontekście warto przyjrzeć się wypowiedzi dalszej Pani Minister. Otóż oświadcza ona, że dała humanistom więcej, niż dawano w poprzednich latach. Używając Jej frazeologii: flagowym okrętem tego strumienia dobrodziejstw jest Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, który ogłoszono w 2010 r., a na który przeznaczono już 110 mln zł, a w tym roku kolejne 88,9 mln. Patrząc na te cyfry ktoś mógłby pomyśleć - czyli jest wzrost - w ciągu dwóch lat 110 mln, czyli rocznie 55 mln, a w tym tylko roku 89 prawie! Powodzi się humanistom! Tymczasem to tylko kreatywna księgowość. Dotychczas rozstrzygnięto jeden konkurs zaledwie, właśnie na 110 mln zł łącznie, w 2011 r. Realnie zatem nakłady na NPRH w ciągu roku zmalały o 20%!!! Zaledwie po roku funkcjonowania! A teraz spójrzmy na konkursy NCN. Pani Minister pisze, że na humanistykę przeznacza się coraz więcej pieniędzy - w 2011 r. 24 mln, w 2012 r. - 36 mln. Pewnie tak jest, ale rzućmy okiem na inne dane. Dla przykładu konkurs OPUS 2 z 2011 r., podział środków: panel HS, czyli nauki humanistyczne i społeczne łącznie, czyli na humanistykę nie więcej niż 50%, z reguły mniej, dostał 35,4 mln zł. W tym czasie na nauki o życiu przeznaczono 94,8 mln, zaś na ścisłe i techniczne - 120,9 mln zł. Jedna edycja jednego konkursu grantowego NCN transferowała więcej środków do nauk o życiu oraz nauk technicznych i ścisłych niż cały NPRH w ciągu całego roku. Nakłady na humanistykę z tego tylko przykładu (Opus 2) wynosiłyby około 7%, lub 14% łącznie z naukami społecznymi. Miliony dla humanistów? Wolne żarty. Nie piszę tego, by postulować równe nakłady na wszystkie dziedziny wiedzy. Nie ma na to szans, choć nie widzę jakoś realnych, pozytywnych rezultatów takiej dysproporcji w nakładach na poszczególne dziedziny nauki. Prosiłbym tylko o szczerość wypowiedzi - jeśli za tymi słowami ma następować kolejne uderzenie w humanistykę, to przynajmniej w rozmowach z nami prosiłbym o minimum szczerości. Pani Minister, my wiemy, gdzie nasze miejsce. A jeśli i ten skrawek to dla nas za dużo i pragnie nas Pani wygasić, oczywiście w celu lepszego zysku naukowego z przyznawanych milionów, to przynajmniej odrobinę szczerości nam się należy. Ot, żeby zdążyć się przekwalifikować i - jeśli nie da się inaczej - na czas wyjechać z Polski. Niech już zostaną te 2-3 wiodące ośrodki w Warszawie i Krakowie, a reszta niech się podciąga i dociąga, niech kreatywnie równa w górę wyrabiając 600% normy. Tylko proszę to szczerze powiedzieć i nie szczuć na nas mediów, bo to jest nudne, mało wyrafinowane i nie przystoi Władzy.

piątek, 26 października 2012

Reformy nauki i szkolnictwa wyższego - ale czy dla społeczeństwa dziś i jutro?

Ponieważ nasze ministerstwo nie ustaje w reformowaniu nas - a nam czas upływa na przekładaniu myśli reformatorów na naszą rzeczywistość - warto myślę od czasu do czasu zastanowić się nad kwestią fundamentalną: czym ma być system wyższej edukacji? MNiSW zaczyna promować, czy może - wracać do promowania koncepcji o podziale uczelni wyższej na zawodowe (większość) i badawcze (mniejszość - ok 25 sztuk). Myśl nie nowa, ale przede wszystkim - co kryje w sobie istotnego dla zmian, jakie zachodzą w otaczającym nas świecie? Moim zdaniem - niewiele. Szkolnictwo wyższe nie ma szans na kształcenie mocno sprofilowanego pracownika - 3-letnie studia to stanowczo za długo, by trend, na rzecz którego jest on kształcony, się utrzymał. Zmieniające się zapotrzebowanie rynku raczej wymaga elastyczności, umiejętności szybkiego kształcenia się i podstawowej wiedzy specjalistycznej. 3 lata nauki w konkretnym zawodzie tego nie dostarczą. Z drugiej strony - co to znaczy uniwersytet badawczy dziś? Po co miałby powstać - czy też trwać - i jak uzasadnić jego funkcjonowanie w społeczeństwie, które już przekonano, że cała polska wyższa edukacja, w tym i naukowcy, jest poniżej norm doskonałości w jakimkolwiek aspekcie na tle nauki i edukacji europejskiej, nie mówiąc o światowej? Nie zamierzam tu jednak lamentować, a raczej chciałbym zwrócić uwagę na ciekawy artykuł w The Chronicle of Higher Education. W eseju na marginesie bieżącej kampanii prezydenckiej autor wskazuje, że brak obecnie prezydentów uniwersytetów wśród naczelnych władz USA jest symptomem szczególnej zmiany miejsca dziś już tradycyjnej wyższej edukacji w społeczeństwie. Na początku XX w. nowy model kształcenia - mocno uzawodowionego, ale także w badaniach bardzo silnie powiązanego z biznesem i industrializacją odnosił sukcesy. I innowatorzy krytykujący model collegów skupionych na kształceniu klasycznym byli założycielami dzisiejszych liderów edukacji w USA - i czołowymi politykami, liderami społeczeństwa USA. Dzisiaj prezydenci uniwersytetów - nasi rektorzy - stoją przed zupełnie innym wyborem: the public and the opinion leaders alike view them as more of a problem than a solution. That's a warning, not their destiny. Dla społeczeństwa uniwersytety oferują nie przystający do realiów system edukacji - dużo ważniejsze stają się niskokosztowe masowe kursy e-learningowe i inne, zdalne, ale przede wszystkim nie generujące dużych kosztów formy edukacji na najwyższym poziomie. Takie kursy - MOOC (massive open online courses) otwierają Stanford i MIT, ale powstają też całe serwisy oferujące je lub ich formę powstałą z połączenia wielu uczelni wyższych. Informatyzacja, globalizacja i demokratyzacja(to ostatnie to trend raczej mylący w nauce, ale i pozyskiwaniu wiedzy, może lepiej byłoby mówić o upowszechnieniu kompetencji i elementów wiedzy?) to elementy kształtujące społeczność w zakresie tak ekonomii, jak i edukacji. Nie wszyscy widzą skutki tych wyzwań tak samo - w Anglii trwa kampania na rzecz podnoszenia czesnego i raczej sugeruje się, że to najkosztowniejsze i najlepsze uniwersytety będą kształtować przyszłość. Ale to też specyfika brytyjskiego społeczeństwa o wciąż silnych podziałach kastowych, bardziej nawet chyba niż klasowych. Tym niemniej - nasze reformy na tym tle wypadają nie do końca jasno. Oddają bardziej ducha początków XX w. niż XXI w., zamierzają dostarczać pracowników do przedsiębiorstw - które nota bene głośno mówią, że nie potrzebują ich od uniwersytetów - oraz tworzyć jakąś naukę. Jakąś, bo jaką tak właściwie? I po co? Nikt nie chce na to odpowiedzieć... No cóż, może więc konstruując reformy nie patrzeć na to, co było gdzieś, ale na to, co jest tu? Na potrzeby i zmiany w obrębie naszego społeczeństwa? Zastanawiać się nie nad tym, jak zmontować system z elementów przenoszonych z zewnątrz, ale czego można się dowiedzieć o systemie istniejącym tu i teraz, oraz jasno powiedzieć - czego się oczekuje od niego w przyszłości? I wskazać, jak ma się on przyczynić do realizacji oczekiwań tych, którzy go utrzymują. Nasze społeczeństwo zmienia się szybciej, niż wizje naszych decydentów. I system z lat 1910-1939 nie uratuje polskiego szkolnictwa wyższego, nie uratuje też nauki.