wtorek, 7 lutego 2017

Śmierć Akademii - narodziny korpo-nauki?

Upubliczniony ostatnio drugi - po opracowaniu zespołu prof. Kwieka - projekt założeń reformy nauki i szkolnictwa wyższego przygotowany w ramach konkursu Nauka 2.0 autorstwa zespołu afiliowanego do mało znanego Instytutu Allerhanda zasługuje na uwagę ze względu na... skrajność propozycji, które wydają się udatnie wpasowywać w - prawda, że niezbyt spójne - wypowiedzi Ministerstwa. W największym skrócie - obecny kształt szkolnictwa wyższego jest wyjątkowo zły. Zmiany muszą doprowadzić do radykalnego przekształcenia w duchu konkurencji nawiązującej do  mechanizmów żywych w przestrzeni gospodarczej.

Od razu należy też podkreślić, że projekt nie zawiera założeń reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Odnosi się jedynie do wybranych aspektów systemu - przede wszystkim do a) funkcjonowania uniwersytetu jako jednostki oraz w mniejszym stopniu b) nauki i kształcenia realizowanych przez szkoły wyższe, głównie o profilu ogólnoakademickim. Pominięto ważny składnik polskiej nauki jaką jest sieć jednostek PAN i instytutów naukowo-badawczych. Zupełnie niemal pominięto zasady finansowania systemu nauki i szkolnictwa wyższego. Ale, co najważniejsze - nie określono zadań i celów systemu oraz nie zdefiniowano samego systemu, jaką tworzą różnorodne i niepowiązane ze sobą jednostki szkolnictwa wyższego oraz instytucje naukowe i naukowo-wdrożeniowe. Cele można próbować dointerpretowywać ze szczegółowych zapisów projektu, jednak brak ich otwartego przedstawienia utrudnia ocenę adekwatności proponowanych rozwiązań.

Uważam jednak, że tym bardziej warto przeanalizować to, co zostało zaproponowane. Nieokreśloność celów i przedmiotu operacji czyni projekt atrakcyjnym dla władzy, która może dowolnie z niego jako całości lub z jego elementów korzystać. Zwłaszcza, że zbieżność zawartych tu idei z poglądami kierownictwa MNiSW każe się domyślać prób wprowadzenia idei w tekście zawartym w życie. Tymczasem przekazany projekt kryje najbardziej jak na razie konsekwentny plan zakończenia funkcjonowania naszej Akademii. A ponieważ ten koniec ma być też początkiem, trzeba postawić pytanie: początkiem czego właściwie?

Projekt zakłada konsekwentne odsunięcie wspólnoty akademickiej od decydowania w zakresie kluczowych zagadnień zarządczych: finansów i polityki stanowienia prawa. Redukuje do funkcji czysto symbolicznej znaczenie rektora. Drastycznie ogranicza znaczenie senatu uczelni czyniąc z niego mało wyrazisty podmiot o kompetencjach doradczych. Centralizuje zarząd uczelnią w rękach prezydenta jako władzy wykonawczej (Prezydent prowadzi sprawy uczelni i reprezentuje uczelnię. Jest przełożonym pracowników, studentów i doktorantów uczelni, s 49, art. 9, ust. 1). Wspierająca go rada powiernicza miałaby być najwyższym organem stanowiącym uczelni (s. 52, art. 16), czyli de facto przejąć rolę dzisiejszego senatu. Ona miałaby być także ciałem decydującym o wyborze prezydenta. Skład rady powierniczej jest więc kluczowy dla uczelni. Minister miałby wybierać bezpośrednio tylko 1/12 członków, z możliwością rozszerzenia do 3/12, członkowie senatu 2/12 członków pozostałych członków miałyby wybierać różne organy samorządu lokalnego i organizacje gospodarcze (przy czym 3/12 miałaby powoływać w ramach kooptacji sama rada). Dziekani mieliby być powoływanie przez prezydenta.

Centralizacji władzy zarządczej miałaby towarzyszyć daleko idąca decentralizacja działalności naukowej i dydaktycznej. Instytuty, centra, zakłady i pracownie tworzyliby pracownicy na zasadzie dowolnego zrzeszania na potrzeby realizacji określonych przez siebie zadań badawczych oraz dla zaproponowania dziekanowi usług edukacyjnych. Pracownicy mogliby należeć do różnych tego rodzaju jednostek, a finansowanie działalności tych ostatnich miałoby być związane z ilością "udziałów" pracowniczych powierzonych jednostce przez "udziałowców" - pracowników (każdy dysponuje 100%, które dzieli według przekonania między jednostki, w których uczestniczy).

Również drastycznie zmienia się ścieżka kariery naukowej. Likwidacji ulegają stopień doktora habilitowanego i tytuł profesora. Doktorat dzieli się na dwa stopnie - zwykły, nie dający uprawnień do kontynuowania kariery naukowej, oraz "duży" otwierający drogę do zatrudnienia w jednostkach szkolnictwa wyższego (i nauki?). Profesury pozostają stanowiskami wewnątrz organizacji uczelni. Kariera może zacząć się od studiów doktoranckich, ale preferowane jest podjęcia pracy na drodze konkursu jako asystent, dalej doktor rezydujący, młodszy profesor, profesor nadzwyczajny, profesor zwyczajny. Przejście między stanowiskami odbywa się bądź na drodze konkursy, (trzy pierwsze szczeble), bądź awansu - jednak po ocenie dotychczasowych osiągnięć, co może skutkować zwolnieniem. Doktor wypromowany w danej uczelni nie może podjąć w niej pracy bezpośrednio, musi szukać zatrudnienia poza nią.

Tyle w największym skrócie, bo przecież projekt jest dużo obszerniejszy. Z uznaniem przyjmuję propozycję nowego, kompleksowego spojrzenia na funkcjonowanie akademii. Jest ona twórczym i najdalej idącym dotychczas zastosowaniem mechaniki wolnego rynku do działań szkolnictwa wyższego (w mniejszym stopniu nauki). Przejmuje przy tym sporo rozwiązań z krajów anglosaskich i Niemiec (prezydent, rada, odsunięcie akademików od zarządzania, zakaz pracy w jednostce promującej itd.). Jakie mogą być tego skutki? Krótkotrwałe - absolutny chaos organizacyjny przy szybkim wprowadzeniu, działania dostosowawcze akademików przy dłuższym. Pamiętajmy, że uzyskane prawa zatrudnionych obecnie nie mogą podlegać zmianie - chyba, że władza zdecyduje się i to złamać. Jeśli nie, to proces wymiany kadr na zasadach wolnorynkowych będzie długotrwały. Krańcowa destabilizacja zatrudnienia odsunie od udziału w tym rynku większość chętnych - i to nie tylko tych najsłabszych. Ci silniejsi po prostu odpłyną do tych sektorów, gdzie albo będą mieli większą gwarancję stabilności, albo odpowiednie wynagrodzenie. Albo przesuną się poza nasze granice. Projekt nie precyzuje bowiem, skąd wziąć środki na planowane zmiany. Zachowanie bieżącego poziomu wynagrodzeń czyni cały projekt - wraz z zaleceniem umiędzynarodowienia kadry - wybitnie nierealnym. Zmniejszeniu kadry naukowej może towarzyszyć poszerzenie grona kadry dydaktycznej - o ile taka będzie polityka kadrowa prezydentów. Znów - wszystko zależeć będzie od wielkości i charakteru wyliczania dotacji podtrzymującej działalność uczelni. Uderzająca jest łatwość, z jaką ministerstwo drogą nacisków finansowych będzie mogło ukształtować pożądany profil całego szkolnictwa wyższego. I dziś jest to widoczne, jednak dalsze i pogłębiające się różnicowanie uczelni i wydziałów według kategorii naukowych zaproponowane przez projekt doprowadzi do pożądanego od dawna przez kolejne rządy modelu dwóch ośrodków naukowych o charakterze międzynarodowym (Warszawa i Kraków) oraz sieci "regionalnych ośrodków innowacji". Domyślać się należy koncentracji środków na tych ośrodkach (+ Rzeszów i Toruń? Poznań?), co oznacza zablokowanie - trwałe - rozwoju pozostałych. Dodajmy jednak, że te skutki nie są immanentne w projekcie, on jedynie ułatwia ich zajście.

Bo projekt jest konsekwentny - wspólnota akademicka ma stać się zbiorem konkurujących o zasoby jednostek i grup jednostek oferujących swoje usługi według zaprojektowanych przez dawców zasobów warunków. Ten prosty darwinizm ma wyłonić najlepszych, mogących z kolei konkurować w przestrzeni międzynarodowej nauki. Brzmi dobrze. I tylko tak sobie myślę - czy powtórzenie tej szokowej transformacji ustrojowej w stylu jakże bliskim przekształceniom przełomu lat 80. i 90. XX w. rzeczywiście da tak znaczną wartość dodaną, że usprawiedliwi ona skutki społeczne: powstanie elitarnych kręgów kształcenia i nauki zamkniętych dla większości społeczeństwa i w małym stopniu uczestniczącym w jego życiu; bezwzględne podporządkowanie Akademii rządowi i biznesowi jako dawcy środków, przy idealistycznym założeniu zgodności ich działań z interesem ogółu; pogrzebanie etosu pracy akademickiej jako służby i współpracy w poszukiwaniu prawdy? I na marginesie - skoro wiemy, jakie są zyski i jakie koszta społeczne takiej transformacji, czy nie powinniśmy ich oszacować w odniesieniu do organizmu, w którym kapitał - zespoły badawcze, nurty refleksji, aktywność popularyzatorską i relacje z otoczeniem społecznym - gromadzi się przez dekady, a jego rozdysponowanie zatrzymuje na lata proces kreatywny.

Uważam, że przedstawiony projekt - mimo swoich oczywistych niedociągnięć i luk - jest wart uwagi tak jako signum temporis i wskazanie, czego w najbliższych dekadach możemy oczekiwać, jak i jako realna propozycja interesujących rozwiązań. Śmierć Akademii nie będzie dramatyczna, bo upadek jej autorytetu w oczach i postronnych i własnych jest spektakularny. Pytanie tylko - co wolny rynek zaoferuje w zamian społeczeństwu? Wprowadzenie w świat wiedzy i kultury? Czy ładniejszy uchwyt do lodówki?