poniedziałek, 12 września 2016

Opcja zerowa - mniej niż zero korzyści

 Prof. Leszek Pacholski zaproponował w bieżącym numerze Dziennika Gazety Prawnej eksperyment myślowy. Wskazując na niedostatki dotychczasowych reform nauki i szkolnictwa wyższego zastanawia się, czy nie byłoby właściwym na wzór tego, co miało miejsce na uczelniach d. NRD po scaleniu państw niemieckich  - zastosować 'opcję zerową'. W ogólnym zarysie - zwolnienie wszystkich pracowników i przyjęcie do pracy tych, którzy sprostaliby postawionym kryteriom jakościowym. O ile poprawnie zrozumiałem założenie Autora, miałoby to w zasadzie rozstrzygnąć wskazane przez niego dylematy reformatorów, w tym najważniejszy:
"Czy priorytetem ma być zatrudnianie przez uczelnie najlepszych naukowców, czy też najważniejsza jest stabilność zatrudnienia? Czy uczelnie mają kształcić kadry dla gospodarki, kultury oraz administracji, czy też mają zapewnić gwarantowany w konstytucji dostęp do bezpłatnej edukacji wyższej? Czy fundusze na szkolnictwo wyższe i badania naukowe mają być traktowane jako inwestycja, ze wszystkimi konsekwencjami takich decyzji (jak np. zróżnicowanie wynagrodzeń i stawianie rektorom zadań do wykonania), czy też, jak to jest obecnie, budżet resortu nauki ma pozostać kwalifikowaną działalnością socjalną?"
 Uważam, że 'opcja zerowa' niczego w tej materii nie zmieni. Kto miałby bowiem być zatrudniany po wskazanej 'weryfikacji', która dziś bardzo łatwo mogłaby się przekształcić w działalność o charakterze politycznym. Jeśli uważamy, że dziś nasi badacze są słabi, to w ich miejsce kogo zatrudnimy? Młodych, prężnych, nadzieję przyszłości? Przypomnijmy - w 2011 r. łącznie w szkolnictwie wyższym, na etatach dydaktycznych i naukowych pracowało około 100.000 osób (85% na uczelniach państwowych) A może ściągniemy wybitne umysły z zewnątrz, które będą chciały pracować za 1000-1300 euro miesięcznie? W dodatku posługiwałyby się językiem polskim w procesie dydaktycznym? Czy naprawdę to rozwiązanie jest realne? Nie sądzę. Opcja zerowa oznaczałaby jedynie dużo niepotrzebnego zamieszania, ogrom 'złej krwi', napięć, które jeszcze bardziej spowolniłyby bieżące badania. I zniechęciły tych, którzy jeszcze mają chęć i siły do ich prowadzenia, do dalszej pracy w tak niestabilnych, nieprzewidywalnych warunkach. Bo jeśli raz można zastosować 'opcję zerową', to w Polsce można do niej wrócić zawsze.

Nie ma łatwych rozwiązań w zarządzaniu materią społeczną. Rozumiem, że prof. Leszek Pacholski, który doskonale zna i polskie i światowe uwarunkowania nauki, świadomie prowokuje, by ożywić martwą dyskusję nad reformami polskiego środowiska naukowego. Jak pisałem w poprzednim poście - MNiSW nie zaproponowało nam dotąd niczego wartego uwagi w kontekście zmian systemowych. A wobec ciągłych głosów o niskiej jakości, randze badań i dydaktyki rośnie zniecierpliwienie otoczenia, w tym samych akademików. Ale - nie idźmy na skróty. Nie wracajmy do rewolucji kulturalnych. Zastanówmy się nad wsparciem adekwatnym do kompetencji badaczy, środowisk, może całych uczelni. Ożywmy zaufanie do nas samych wewnątrz Akademii i otoczenia do Akademii. Pracy jest ogrom. Podrzucanie radykalnych rozwiązań na arenę cyrku zostawmy politykom. Ja w każdym razie gladiatorem nie zostanę.


2 komentarze:

  1. Jestem pesymistką - raz wrzucona do dyskusji idea może znaleźć zwolenników wśród decydentów, którzy po swojemu zdefiniują kolejną kategorię, tym razem "dobrego naukowca".

    OdpowiedzUsuń
  2. Dyskusja o stanie szkół wyższych to bumerang. By jednak prowadzić taką dyskusję, trzeba wcześniej sprawdzić informacje, które się przekazuje. Zgadzam się z autorem wpisu, że tekst prof. L. Pacholskiego można traktować jako małą prowokację. Jednak autor mija się z prawdą, gdy pisze o tzw. opcji zerowej w byłej NRD. W takiej postaci nie miała ona miejsca, uczelni (post-)enerdowskich ani nie zamknięto, a ich pracowników w całości nie zwolniono. Kadra naukowa musiała poddać się jednak weryfikacji (Abwicklung). Przykładowo w Saksonii do 1994 r. powołano na stanowisko profesora 1762 osoby, 1164 mianowań (co odpowiada 66%) otrzymały osoby z b. NRD, 559 ze starej RFN, a 39 obcokrajowcy. Opcja zerowa to często powielany mit. Trzeba pamiętać, że na uczelniach enerdowskich o karierze decydowała przynależność partyjna, wysokiej klasy specjaliści – nieraz negatywnie nastawieni do reżymu Honeckera – wprawdzie nie awansowali, ale byli tolerowani ze względu na swe kwalifikacje. Po 1990 r. bez problemu otrzymali profesury. Z mojego punktu widzenia to nie opcja zerowa jest panaceum na bolączki polskich uczelni, lecz konsekwentne stosowanie istniejących już procedur oceny, które istnieją na każdym wydziale (uwzględniające specyfikę danej dyscypliny). Jednak często pozostają one jedynie na papierze.

    Zob. szerzej o sytuacji uczelni (post-)enerdowskich w pierwszych latach po zjednoczeniu Niemiec: Uwe Schlicht, Die Universität trug leider nichts zur Wende bei, „Tagespiegel“, 29.09.2010: http://www.tagesspiegel.de/wissen/ddr-hochschulen-nach-1989-die-universitaet-trug-leider-nichts-zur-wende-bei/1945276.html

    OdpowiedzUsuń