środa, 7 listopada 2018

Ustawa 2.0 w praktyce? Nie 'jak' ale 'po co' mamy się zmieniać!

Niniejszy wpis powstał ze zmęczenia jałowością dyskusji, deklaracji władz wszystkich szczebli naszej Akademii i poczuciem sterowania dyskursem w kierunku formalnych wyznaczników i cech naszej działalności. Uważam, że dajemy się tym zepchnąć w złym kierunku, że dyskurs zawłaszcza ambicjonalne i formalne rozumienie świata nauki. Nowa ustawa nie jest ani złem ani dobrem samym w sobie. Będzie szansą lub przekleństwem - to nasz wybór! Dokonajmy go, proszę, mądrze.

Wpis dedykuję zwłaszcza przyjaciołom z Warszawy i całej mojej Almae Matris.


               Nowa Ustawa o Nauce i Szkolnictwie Wyższym nie przyszła nagle. Większość podstawowych zapisów i szczegółowych założeń znaliśmy od mniej więcej pół roku. Tak, to prawda, że kluczowe rozporządzenia ogłaszane są po wejściu w życie Ustawy z dużymi zmianami w porównaniu z konsultowanymi projektami. Utrudnia to, zwłaszcza w kontekście ewaluacji działalności naukowej, naszą aktywność. Ale to nie zmienia podstawowego faktu: nie możemy mówić o zaskoczeniu, że wraz z wejściem w życie nowego prawa dotychczasowe ramy działania naszej Uczelni muszą ulec zmianom. Przymus zmian organizacji Uczelni możemy oceniać negatywnie. Ale istotne pozostanie tylko pytanie, czy tak jako wspólnota, jak i poszczególni jej członkowie mamy szansę coś istotnego zyskać na ich wprowadzeniu?

               Pytania o skutki zmiany filozofii organizacji uczelni - z rozproszonej, mającej wiele ośrodków władzy na scentralizowaną - są istotne. Podobnie jak namysł nad rolą poszczególnych organów zarządzających Uczelnią, relacji między grupami pracowniczymi czy przebiegiem procesów zarządczych, dydaktycznych i wspierających badania naukowe. Nie sądzę jednak, by w tej sytuacji pierwsze pytanie dla naszej wspólnoty brzmiało - jaki kształt nadać strukturom Uczelni? Dzielić czy łączyć wydziały i instytuty? Jak zapisać w Statucie i dokumentach powiązanych stare i nowe tradycje administracyjne? Dekomunizować? Wprowadzać więcej stanowisk czy zostawić tylko te, które wymienia ustawa? Walczyć o wykreślenie z niej tego czy innego przepisu? Nawet pytanie o tworzenie lub nie federacji z innymi uczelniami wydaje się wtórne.

Ważniejszym, podstawowym zagadnieniem  jest - w jakim celu zmieniać naszą Uczelnię?

               Pamiętajmy, że musimy przyjąć te zmiany, które narzuca sama Ustawa i związane z nią rozporządzenia. Przykładowo, czy nam się to podoba, czy też - jak mi - nie, ewaluacja jakości badań będzie prowadzona w skali całego Uniwersytetu, w określonych przez Ministra dyscyplinach. Nic na to nie poradzimy. Ale już szczegółowe konsekwencje tego stanu rzeczy zależą od nas. Politechnika Gdańska zapowiada wprowadzenie nowej struktury wydziałów, zgodnej z ministerialnym podziałem dyscyplin. Uniwersytet Warszawski chce powołania Rad Dyscyplin, które będą przeprowadzać postępowania na stopień doktora i doktora habilitowanego oraz organizować ramy oceny pracowników. Ani jedna, ani druga decyzja nie jest narzucona przez Ustawę, lecz jest wynikiem wcześniejszych konsultacji i dyskusji zespołów przygotowujących lokalną wersję zmian pożądanych przez władze. Tam, gdzie stan obecny w zakresie funkcjonowania uczelni uznano za niesatysfakcjonujący, podejmuje się próby zmian, które mają wesprzeć w możliwie dynamiczny sposób rozwój jakościowy badań i dydaktyki. Czy zmian trafnych - to zależy od szczególnej sytuacji uczelni, otoczenia, celów wzajemnej współpracy.

               Co zatem chcemy osiągnąć na uczelniach, z mojej perspektywy - na Uniwersytecie Wrocławskim, dostosowując nasze życie do nowej Ustawy? Odrzucam myśl, że powinniśmy zadowolić się mimikrą, działaniami pozorowanymi w celu zaspokojenia oczekiwań Ministerstwa na spektakularne przemiany „starego” w „nowe”. Takie działanie pochłonie czas i energię, a wygeneruje co najwyżej nieporozumienia i wzrost problemów zarządczych. Bez premii za tę cenę. Skoro chaos i tak nadciągnie, bo skala zmian jest olbrzymia a organizacja, jaką jest Uniwersytet, jest mało elastyczna i słabo przygotowana na absorpcję zmian, to spróbujmy w zamian wprowadzić mechanizmy niwelujące nasze bolączki i wspierające projakościowe zmiany oddolne w zakresie tak badań naukowych, jak i dydaktyki.

               Czy potrafimy wskazać, co blokuje na Uczelni potencjał pracowników w obu tych obszarach, równie istotnych dla wspólnoty? Co utrudnia aktywność już zaangażowanych i co sprawia, że niektórzy spośród koleżanek i kolegów nie przejawiają aktywności ani w rozwijaniu jakości badań, ani w budowaniu nowoczesnej dydaktyki? Czy mamy dość odwagi, by sami przed sobą na te pytania odpowiedzieć? Ale bez tych odpowiedzi nie liczmy na pozytywny kierunek zmian! A pamiętajmy - już obecna ewaluacja pokazała, jak zwodnicze są posiadane wartości jakości badań. Obecne zmiany sposobu ich wyliczania mogą gruntownie zmienić medialno urzędniczy obraz jakości badań. I zaważyć na przyszłości Uniwersytetu, jeśli ewaluacja doprowadzi do uzyskania przez którąkolwiek z dyscyplin obecnych na Uczelni kategorii B, odetnie nas od możliwości przekształcenia w uniwersytet badawczy. A danej dyscyplinie odbierze prawa do przeprowadzania przewodów doktorskich i kolokwiów habilitacyjnych.

               Powtórzę: rzecz nie w tym, żebyśmy - myśląc o reformie Uczelni - kształtowali naszą działalność pod kątem zmiennych wizji urzędników Ministerstwa. Ministrowie przemijają, a o naszej przyszłości decydują dużo bardziej stabilne kryteria: autorytet naukowy i publiczna rozpoznawalność badaczy, zespołów i szkół naukowych oraz opinia pracodawców i studentów ściśle wiążąca ocenę uczelni z sytuacją i oceną miejscowości, w której studiują. Powinniśmy więc przede wszystkim być gotowi na wyzwanie, jakie już u schyłku ubiegłego stulecia rysowało się wyraźnie - wejścia jako równy partner w ramy międzynarodowego życia naukowego oraz włączenia się w przemiany życia społecznego i gospodarczego zgodnie z naszą misją i naszymi wartościami. Czy z ręką na sercu możemy powiedzieć, że mój - nasz Uniwersytet w pełni zrealizował i realizuje swój potencjał w ramach obu tych problemów?

               Nie zamierzam nikogo pouczać, jak ma wyglądać jego uczelnia, jak zorganizować życie nam i naszym wychowankom. Nie ma jednej na to recepty, bo tak jak poszczególne uczelnie, tak i wydziały i instytuty naszego Uniwersytetu żyją w różnych uwarunkowaniach. Ale dostrzegając i coraz boleśniej odczuwając - tak jako zwykły pracownik, jak i uczestnik grupy współadministrującej Uczelnią -  problemy, jakie nas dotykają, nie mogę milczeć widząc szansę na przełamanie impasu, poczucia stagnacji jakie ogarnęło nasze środowisko. Jeśli więc mamy wprowadzać zmiany, to spróbujmy zmierzyć się z

- atomizacją i słabym związkiem ze sferą publiczną życia naukowego i dydaktyki na Uniwersytecie, brakiem szerszych dyskusji naukowych w instytutach i na wydziałach, przekraczających granice grup badawczych a ożywiających całe środowisko. Bez żywego, czasami ryzykownego ruchu naukowego, który włącza pracowników etatowych, doktorantów i studentów oraz otoczenie społeczne - zwłaszcza absolwentów i... media - Uniwersytet nie będzie postrzegany ani jako ośrodek najwyższej jakości badań, ani wysokiej jakości dydaktyki. Bez realnej, podkreślam: realnej!, współpracy z dużymi aktorami społecznymi i gospodarczymi głos konkretnej uczelni nie będzie dostrzegany w debacie publicznej;

- słabym, w zasadzie nieistniejącym umiędzynarodowieniem i absorbcją pochodzącej z zewnątrz kadry naukowej i dydaktycznej. I nie chodzi tu o troskę o wskaźniki, ani o leczenie wrocławskich kompleksów regionalnej stolicy lub krajowej prowincji, ale o realne skutki tego stanu rzeczy dla życia Uczelni. Pracownikom trwającym od dekad w dobrze znanej, oswojonej i stabilnej strukturze badań i dydaktyki Uniwersytetu potrzeba jak świeżego powietrza spotkania z innymi praktykami, innym spojrzeniem jako impulsem do zmiany własnej aktywności naukowej i dydaktycznej. Bezwzględnie w dyscyplinach zakorzenionych w polskim środowisku naukowym potrzeba osób, które wskażą praktyczne drogi wyjścia poza nią, nauczą nowego spojrzenia na sposób prowadzenia badań  i kształtowania praktyk publikacyjnych;

- brakiem systemowych, stałych i jasno określonych zachęt do projakościowych zachowań pracowników zarówno naukowych, dydaktycznych, naukowo-dydaktycznych, jak i administracyjnych. Ministerstwo w swych działaniach operuje na poziomie grup, słabo dostrzegając ich wewnętrzne zależności. Ale społeczność zbudowana jest z jednostek, które warto wspierać, jasno wskazując korzyści płynące z większego wysiłku w pracy na rzecz wspólnoty;

- brakiem jasno określonych, powszechnych i egzekwowanych zasad oceny wszystkich kategorii pracowników, które byłyby ściśle powiązane z pierwszym zagadnieniem. Przy tym nie chodzi tu o myślenie negatywne - w kategoriach karania i budzenia poczucia zagrożenia. Długofalowo spowoduje to jedynie straty w postaci fali mimikry, przystosowywania się do chwilowych kryteriów. Potrzeba nam wyraźnych wzmocnień pozytywnych. Życie Uczelni powinno dążyć do czegoś radykalnie odmiennego niż uśrednienie i wtopienie w tłum - do działań śmiałych, ale mierzalnych i komunikowanych otoczeniu jako wspierające nie osobisty lub korporacyjny interes, lecz przyszłość całej społeczności - tej w i tej poza Uniwersytetem;

- kłopotliwym funkcjonowaniem wielu działów administracji centralnej, które znajdują swoje odbicie w kłopotach z realizowaniem podstawowych procesów dydaktycznych, finansowych i administracyjnych na poziomie instytutów i wydziałów. Nie oskarżajmy się, ale spójrzmy na realny kształt nie tylko załatwiania poszczególnych spraw w uczelniach, na długość, pracochłonność, rozłożenie prac na poszczególne kategorie pracowników, liczbę błędów generowanych nadmierną biurokracją, rozmyciem odpowiedzialności lub brakiem właściwej oceny sytuacji wynikającej z braku kompetencji i umiejętności pracowników zajmujących nieodpowiednie dla nich miejsca w strukturze;

- czasochłonnym, nieprzewidywalnym systemem administrowania opartym o zmienne decyzje kierowników poszczególnych szczebli władz uczelni. Brak zarządzania procesowego, opartego o jasne procedury i kryteria podejmowania decyzji, brak jasnej za nie odpowiedzialności, zaniechanie wdrożenia go nawet w ogólnych zarysach, długimi etapami, sprawia, że pracownicy mają poczucie wiecznej zależności od personalnych relacji z przełożonymi. Utrudnia to rozwiązanie pierwszego i drugiego zagadnienia, gdy pracownicy nie widzą zależności między jakością swojej pracy, a pozycją zawodową w zespole.

               Wymieniać można dalej, zapewne wielu z nas inaczej taki katalog by poukładało. Ale skupmy się przynajmniej na tych zagadnieniach. Duże czy małe wydziały, kolegia, rady, kompetencje - spróbujmy patrzeć na ich kształt pod kątem problemów, jakie możemy rozwiązać wprowadzając w życie nową ustawę.

Nie traćmy czasu na źle rozumianą politykę. Bo go, najzwyczajniej, nie mamy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz