Uwagi do projektu
Ustawy o Szkolnictwie Wyższym i Nauce z dnia 16.09.2017 r.
Zaprezentowany dokument prezentuje interesującą wizję systemu
szkolnictwa wyższego, w którym zdecydowana większość decyzji dotyczących
struktury administracji i działań wykonawczych w ramach procesów zarządczych
zostaje przeniesiona na szczebel każdej uczelni. Odnosi się to zarówno do
zagadnień odnoszących się do zjawisk istotnych dla Akademii tak w średnim, jak
i krótkim horyzoncie czasowym. Danie tak dużej swobody poszczególnym
środowiskom uczelnianym świadczyć może o dużym zaufaniu wobec jej członków.
Równocześnie centralnym organem zarządczym wspólnoty będzie
rektor, którego pozycja zostaje wzmocniona w stosunku do obecnych norm
ustawowych. Jego kompetencje w niewielkim stopniu będą ustawowo kontrolowane
przez aktywność nowego ciała, jakim ma być rada uczelni, oraz przez senat,
który formalnie ma mieć możliwość odwołania rektora.
Dla naukowego jak i dydaktycznego funkcjonowania uczelni
kluczowe ma stać się określenie kategorii, w której znajdą się realizowane na
niej badania i ich aplikacja w obrębie poszczególnych dyscyplin. Będzie to
rzutować na określenie uprawnień dydaktycznych (prowadzenie studiów
doktoranckich, otwieranie kierunków studiów, kształtowanie programów
naukowych), ale - przypuszczalnie - także na wysokość dotacji (o ile utrzyma
się pragmatyka przyjęta dla 2017 r.).
Pośrednio ustawa wskazuje na możliwość kariery pracowników
uniwersytetów w ścieżce naukowo-dydaktycznej i dydaktycznej, zrywając z
dotychczasową tradycją kształcenia w oparciu o wyniki i praktykę własnych badań.
Ustawa ma wprowadzić również szereg mniej spektakularnych, ale istotnych zmian
kształtujących polityki pracowników i administracji uczelni (wydłużenie czasu
studiów zaocznych, nowe warunki rozwiązania umowy z pracownikiem, zmiana
przepisów emerytalnych i inne).
Problemy:
1) brak jasno określonych celów funkcjonowania systemu, które
byłyby wsparte jasno przedstawionymi mechanizmami motywującymi i kontrolnymi.
Ustawa zawiera szereg ogólników, czasami zdumiewających (prowadzenie studiów
wieczorowych przed prowadzeniem badań w wyliczeniu elementów misji uczelni),
bez dookreślenia sposobu wyliczania dotacji (po reformie decydującego źródła
dochodów uczelni) i warunków ewaluacji dyscyplin naukowych obecnych w badaniach
prowadzonych na uczelni. Oznacza to, że minister drogą rozporządzeń dorocznie
(dotacja) lub minimum raz na cztery lata (ewaluacja) będzie określał podstawowe
elementy systemu decydujące o bezpieczeństwie materialnym i prestiżu uczelni. W
tej sytuacji autonomia uczelni w zakresie struktury i działalności dydaktycznej
jest iluzoryczna, bowiem decyzje podejmowane w tym zakresie nie mogą być celowe
przy braku wiedzy o podstawowych parametrach dla funkcjonowania w przyszłości
uczelni.
2) zaproponowane rozwiązanie w odniesieniu do struktury
zarządczej na uczelni likwiduje równowagę władz w łonie uczelni. Rektor, który
do tej pory także był źródłem wszelkich uprawnień administracyjnych organów
uczelni, staje się jedynym zarządcą wspólnoty. Brak jasnych celów istnienia
systemu i poszczególnych uczelni (wyżej) rodzi niepokój o funkcjonowanie
wspólnoty w momentach kryzysu wobec braku mechanizmów kontrolnych władzy rektora
i prawnie umocowanych i uprawomocnionych ciał doradczych. W przypadku
niewielkich uczelni ten model jednoosobowego zarządzania wydaje się być celowy,
bo zapewni elastyczność i szybkość reagowania, a spójność wewnętrzna
niewielkiej grupy uniemożliwi podejmowanie zbyt ryzykownych lub zaniechanie
podejmowania kluczowych dla przyszłości instytucji decyzji. Jednak w przypadku
dużych uczelni taka konstrukcja utrudni wypracowanie lub utrzymanie poczucia
wspólnoty i identyfikacji z uczelnią, sprowadzi pracowników do funkcji
wykonawców poleceń rektora i zależnych od niego urzędników. Zanikną pośrednie
szczeble samorządności uczelnianej (rady instytutów i wydziałów), bowiem ich funkcje
przejmą organy centralne i administracja ogólnouczelniana. Już w chwili obecnej
władza rektora jest na tyle silna, że dyskusja i wpływ środowiska na decyzje
władz mają charakter iluzoryczny. Dalsze umocnienie władzy rektora doprowadzi
do dalszego osłabienia oddolnych procesów opiniodawczych. Brak możliwości wpływu na funkcjonowanie uczelni pogłębi
inercję środowiska w relacji do impulsów płynących od rektora.
3) zgodnie z ideą centralizacji władz i uprawnień ma nastąpić
przeniesienie uprawnień do nadania stopni doktora i doktora habilitowanego na
uczelnię. Związane jest to z oceną dokonywaną w skali uczelni w odniesieniu do
dyscyplin. Nasuwa to przynajmniej dwie wątpliwości: a) senat uczelni ma pełnić
rolę organu przeprowadzającego i nadającego stopień. Znów - w skali małej
uczelni może być to decyzja trafna. W skali dużej uczelni oznacza to konieczność
formowania szeregu komisji senackich dublujących składy dawnych rad instytutów
lub wydziałów. Przyjmowanie wniosków o nadanie stopnia przez senat stworzy
fikcję - członkowie senatu dużych uczelni będą reprezentować nieliczne
specjalizacje naukowe i najczęściej nie będą mogli ocenić wartości merytorycznej
dorobku kandydata i wniosku komisji. W przypadku wątpliwości komisji rodzi to
poważne obawy o merytoryczną poprawność decyzji senatu. Praktycznie - trudno
sobie nawet wyobrazić przyjmowanie wniosków w trybie comiesięcznych obrad
senatu, biorąc pod uwagę liczbę promowanych doktorów w skali uczelni. Nie jest
jasne, jaki zysk ma przynieść przeniesienie czynności i uprawnień na senat z
poziomu merytorycznie bardziej kompetentnych rad wydziałów i instytutów; b)
ocena badań naukowych dokonywana w dyscyplinach w ramach całej uczelni rodzi
bardzo poważne obawy. Kto będzie zaliczany do prowadzenia badań w ramach jednej
dyscypliny? Realnie prowadzący badania w dyscyplinie, czy posiadający dyplom doktora
- doktora habilitowanego z zakresu dyscypliny? Moje doświadczenia w toku
bieżącej procedury parametryzacji dowodzą, że urzędnicy - w tym pracownicy
naukowi - skłonni są wybrać rozwiązania najprostsze, co oznacza zaliczanie do
grona jednej dyscypliny pracowników różnych jednostek, o różnych kulturach
pracy i podejściu do badań naukowych i ich upowszechniania. Jeśli zaś przyjąć
założenie wnikania w badania - kto będzie oceniał, czy X lub Y rzeczywiście
prowadzi badania z historii społecznej, czy raczej z socjologii? To istotne
kwestie, bowiem decydować będą o przyszłości całych dyscyplin, szkół
doktorskich, programów kształcenia na uczelni. Ustawa w bieżącym kształcie
pomija te problemy milczeniem.
4) wprowadzenie osobnej ścieżki kariery dydaktycznej dla
pracowników uczelni jest interesujące, ale rodzi też niebezpieczeństwa.
Związane z tym podwyższenie wymagań wobec habilitacji w przyszłości spowoduje w
okresie przejściowym kolejny zalew wniosków o nadanie stopnia doktora
habilitowanego. Wątpię, by w czasach radykalnej zmienności prawa większość
pracowników zaufała, że prawo pozostanie niezmienne i kolejna zmiana za kilka
lat nie zagrozi doktorom bez habilitacji usunięciem z uczelni. Ważniejsze
jednak jest, że istnienie ścieżki dydaktycznej może doprowadzić do obniżenia
jakości kształcenia. Nadążenie z postępem badań w szerszym horyzoncie
tematycznym jest trudne już w tej chwili nawet dla badaczy poważnie
traktujących swoją aktywność naukową. Dla osób rezygnujących z badań jest to
niemożliwe i niecelowe. A to oznacza, że będą oni transferować wiedzę zastaną,
bez możliwości nawet jej krytycznej weryfikacji. Wreszcie, przyjęte rozwiązanie
w praktyce oznacza pozostawienie na uczelniach osób ze stopniem doktora, które
od lat nie angażują się ani w badania, ani w prace dydaktyczne. Ich usunięcie
po przejściu na "ścieżkę dydaktyczną" będzie niemożliwe - jak bowiem
sformułować precyzyjnie, w sposób akceptowany przed sądem pracy kryteria
"wybitnego" prowadzenia zajęć dydaktycznych?
5) za chybione uważam ustawowe wydłużenie o semestr lub dwa
semestry kształcenia na studiach zaocznych. Wprowadzenie zasady 100% zgodności treści
programów studiów zaocznych i dziennych można zrealizować w różny sposób i
powinno być to w gestii uczelni. Zwłaszcza w kontekście rozszerzania ich
autonomii. Przymusowe wydłużenie studiów oznaczać będzie ich stopniową likwidację
na uczelniach państwowych. Zainteresowani kształceniem przeniosą się na
uczelnie prywatne, gdzie kształcenie będzie krótsze i co najwyżej tak samo
kosztowne, jeśli nie konkurencyjne wobec uczelni państwowych.
6) wprowadzenie wśród warunków rozwiązania umowy z
pracownikiem z mocy prawa oskarżenia w trybie oskarżenia publicznego jest
rozwiązaniem fatalnym. Stanowi zagrożenie wolności słowa i badań naukowych,
bowiem zwykłe oskarżenie o "zakłócanie ciszy nocnej" lub "obrazę
uczuć religijnych" bez wyroku sądu
spowoduje konieczność zwolnienia pracownika. Rektor nie będzie mógł podjąć
innej decyzji, bowiem rozwiązanie umowy nastąpi automatycznie. Natomiast ustawa
nie przewiduje przyjęcia pracownika z powrotem do pracy w przypadku braku prawomocnego
wyroku skazującego. Jest to wyjątkowo nieszczęśliwy zapis, który w bieżącej
sytuacji społeczno-politycznej wolno uznać tylko za pomyłkę urzędniczą.
7) likwidacja warunków przejścia na emerytury pracowników
naukowych i naukowo-dydaktycznych na uczelni (65 lat dla nieposiadających
tytułu profesora, 70 dla posiadających tytuł profesora) spowoduje, że
rozwiązanie stosunku pracy z pracownikiem będzie mogło nastąpić tylko za jego
zgodą. Trudno sobie wyobrazić, by w sytuacji załamania systemu emerytalnego
ktokolwiek godził się przejść na emeryturę mogąc pracować na uczelni.
Likwidacja zapowiadanego stanu spoczynku dla profesorów spowoduje zablokowanie
etatów i dalsze pogłębiania kryzysu w sferze zatrudnienia wobec braku
możliwości zatrudniania młodej kadry. Dzisiejszy system - daleki od
doskonałości - daje możliwość zatrudniania wybitnych uczonych po przejściu na
emeryturę. Wymaga jedynie wygospodarowania w budżecie uczelni stosownych
środków własnych. Umożliwia natomiast rotację kadry, co daje - nikłe, ale
zawsze - szanse młodym na zatrudnienie.
8) powiązanie płacy minimalnej na uczelniach z płacą
minimalną w kraju oznacza pogłębiającą się pauperyzację pracowników. Wraz z
ograniczeniem liczby nadgodzin - do 1/4 i 1/2 etatu - oraz systematycznym
ograniczaniem wynagrodzeń w projektach badawczych NCN i NCBiR wymusi na
pracownikach szukanie dodatkowych źródeł utrzymania poza systemem publicznego szkolnictwa
wyższego. Co spowoduje spadek ich zaangażowania w prace na rzecz macierzystych
uczelni. Brak zachęt finansowych dla osób prowadzących badania na wysokim
poziomie i realizujących prestiżowe projekty badawcze uniemożliwia ich
zatrzymanie na uczelniach państwowych. Trudno uwierzyć, by wobec tak
określonego powiązania wynagrodzeń sytuacja się nie pogorszyła.
To tylko niektóre z problemów, nad którymi warto byłoby się
pochylić. Projekt zawiera szereg ważkich i ciekawych rozwiązań, docenia w
sferze idei wartość pracy naukowej i dąży do podniesienia jakości kształcenia.
Teoretycznie umożliwia też uelastycznienie struktury uczelni przez zniesienie
obowiązkowych elementów (wydziałów). Daje też przejrzysty model zatrudnienia,
co powinno spotkać się z uznaniem zwłaszcza młodych pracowników. Jednocześnie
pozostawia zbyt wiele niewiadomych w kluczowych obszarach administrowania
uczelnią. Po jego wejściu w życie w bieżącym kształcie i przeniesieniu szeregu
kwestii do rozporządzeń ministra można spodziewać się długiego okresu
niepewności, a ostatecznie kolejnych zmian mających uspokoić rozchwiany system.
Wiele z tych obaw może zniknąć, jeśli ustawa rozwiąże problem wskazany w
punkcie pierwszy, będzie zawierać klarowny algorytm wyliczający dotację dla
uczelni i uproszczone, ale wystarczająco szczegółowe założenia ewaluacji. Bez
tych stabilnych elementów wszelkie pozostałe zmiany trzeba uznać za rodzące
więcej zagrożeń dla stabilności systemu, niż korzyści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz