MNiSW poddało właśnie konsultacjom - pomińmy tempo i formę - propozycję nowego algorytmu dla dotacji bazowej, czyli sposobu wyliczania podstawowych kwot pokrywających fundusz płac i niektóre stałe wydatki uczelni. W największym skrócie zmniejsza on znaczenie stałej przeniesienia, czyli kwoty gwarantowanej uczelni niezależnie od pozostałych wskaźników, zmniejsza znaczenie zatrudniania zagranicznych profesorów wizytujących, zmniejsza znaczenie przyjeżdżających studentów zagranicznych, premiuje wprowadzenie ściśle określonej relacji między liczbą studentów a liczbą pracowników, premiuje posiadanie wydziałów kategorii A+ i A, relatywnie premiuje wysyłanie studentów na krótkie wyjazdy dokształcające zagranicę, bardzo mocno premiuje udział w międzynarodowych - w sensie: finansowanych przez organizacje międzynarodowe - projektach badawczych realizowanych w ramach tzw. Horyzontu 2020.
W jednym algorytmie zawarto dużo pomysłów o skomplikowanych i chyba jednak trudnych do przewidzenia skutkach. Co gorsza, zmiany wprowadzane nowym algorytmem mogą uderzyć nagle (od 01.01.2017 r.) uczelnie do tej pory, od kilkunastu lat finansowane według innych założeń. A zatem - rewolucja, zamiast ewolucji.
Największe znaczenie ma wprowadzenie wskaźnika jakości kształcenia. Przyjęto, że uczelnie powinny posiadać dość sztywną relację między liczbą pracowników naukowo-dydaktycznych i dydaktycznych a studentami wszystkich trybów (dzienne, wieczorowe i zaoczne) oraz stopni (licencjat, magisterskie, doktoranckie) równą 1:12 z odchyleniem +/- 1. Co to oznacza? Że zarówno większa liczba studentów wobec pracowników jak i mniejsza (sic!) jest bardzo mocno niekorzystna dla budżetu uniwersytetu.
a) nie ma zachęty do tworzenia 'elitarnych', badawczych uczelni, skoro wskaźnik poniżej 1:11 uderza w finanse uczelni;
b) zrównanie wszystkich trybów studiów spowoduje na uczelniach przyjmujących dużo studentów naturalną presję na minimalizowanie naboru na studia dzienne. Skoro musimy zachować sztywny stosunek 1:12, to lepiej mieć 10 zaocznych i 2 dziennych, bo tych 10 zaocznych przyniesie nam dodatkowe pieniądze - obok dotacji budżetowej;
c) ograniczenie liczby studentów na uczelniach w ten sposób może zwiększyć bazę rekrutacyjną uczelni prywatnych (surprise, surprise) pomagając im utrzymać się przy życiu;
d) radykalnie uderzy w dostępność studiów dla osób pozbawionych możliwości płacenia za studia. Uczelnie wprowadzą zapewne przyjmowanie na studia dzienne według kryteriów punktowych (matura) lub egzaminy zewnętrzne, co uprzywilejowuje młodzież z dużych ośrodków miejskich i lepiej sytuowanych rodzin, uderzając w młodzież nie mającą dostępu na etapie szkół podstawowej i średniej do lepszej jakości kształcenia.
W tym kontekście można uznać proponowaną zmianę za mało przemyślaną społecznie. Natomiast brak możliwości profilowania uczelni w kierunku uczelni badawczych sprawia, że wprowadzany mechanizm jest mało zrozumiały i premiuje jedną, dość niejasno przyjętą relację.
Współczynnik jakości badań - czyli premie za posiadanie wydziałów A i A+ oraz kary za posiadanie wydziałów C i B to niewątpliwie dobry ruch. Można się zastanawiać tylko, czy wagi - A = 1, A+ = 1,5, B = 0,7 i C = 0,4 są właściwe. Bardziej bowiem opłaca się inwestować w podniesienie C do A niż A do A+. Ale biorąc pod uwagę arbitralność przyszłej parametryzacji - może to i lepiej, że mamy bardziej 'spłaszczoną' wizję jakości, z premiowaniem głównie za posiadanie równego poziomu A. Dodam tylko, że rozbawił mnie fragment uzasadnienia mówiący o wysokiej jakości procedurze (zwłaszcza przyszłej) i powszechnym uznaniu parametryzacji przez środowisko naukowe. Ale to osobna kwestia.
Niepokoi osłabienie znaczenia zatrudniania zagranicznych profesorów 'wizytujących', zrównanie znaczenia studentów przyjeżdżających na uczelnie z zagranicy z wyjeżdżającymi z uczelni oraz stosunkowo małe podniesienie znaczenia studentów zagranicznych studiujących regularnie, w pełnym zakresie na uczelniach. Wydaje się, że właśnie liczba tych ostatnich świadczy o randze uczelni, w pewnym stopniu też (choć tu dużą rolę odgrywa atrakcyjność turystyczna) liczba studentów przyjeżdżających na wymianę. Natomiast liczba wyjeżdżających to niejasny dla mnie wskaźnik - wyjeżdżają, bo jest dobra współpraca zagraniczna, czy uciekają, by kształcić się gdziekolwiek poza własną uczelnią? Dodać trzeba też, że wskaźnik umiędzynarodowienia odnosi się wyłącznie do kształcenia. Nie ma tu żadnego czynnika naukowego.
Pojawia się on w ocenie grantów, w tak zwanym wskaźniku badawczym. Duże, moim zdaniem nadmierne znaczenie (waga = 4) przypisuje się grantom ERC w programie Horyzont 2020. Uwiązanie wskaźnika do typu konkursu jest zjawiskiem o niejasnych skutkach. Warunki Horyzontu 2020 są wyjątkowo nieprzyjazne dla badaczy w polskich warunkach finansowania uczestnictwa. A skutki naukowe trudne są do przewidzenia. Nie mam nic przeciwko pozyskiwaniu grantów, zwłaszcza zagranicznych, bo odciąża to rodzimy budżet na naukę - ale to czysto księgowy punkt widzenia. Z rozwojem nauki nie ma wiele wspólnego. Dobrym posunięciem jest premiowanie zarówno bycia liderem, jak i uczestnikiem konsorcjum. To może pomóc w rozwijaniu współpracy międzynarodowej polskich uczelni. Generalnie jednak to nie jest wskaźnik badawczy - to wskaźnik księgowy, mający przynieść ulgę budżetowi państwa zmniejszając nacisk badaczy na finansowanie ich aktywności z środków państwa polskiego.
Jak więc podsumować proponowane zmiany? Za dużo rzeczy na raz, za dużo rewolucji w delikatnym środowisku o kluczowym znaczeniu dla rozwoju społecznego. Za dużo ulegania lobbingowi sektora prywatnego. Bo na pewno są to zmiany korzystne dla uczelni prywatnych, a biorąc pod uwagę terapię szokową sugerowaną uczelniom państwowym - dla budżetu państwa (spadek nakładów na uczelnie wyższe). Z kolei niedopracowanie wskaźnika jakości kształcenia może mieć dramatyczne skutki społeczne. Źle będzie, jeśli w tej formie wskaźnik księgowo-lobbistyczny zadecyduje o przyszłości edukacji i nauki w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz