środa, 17 listopada 2010

Granty, granty, granty... czyli ile miesięcy życia naukowiec ma do stracenia

Po roboczym spotkaniu uczestników programów badawczych funkcjonujących w ramach szerszego programu EUROCORECODE (European Comparisons in Regional Cohesion, Dynamics and Expressions) Europejskiej Fundacji Nauki w pamięci pozostało mi przede wszystkim przemówienie Bo Peterssona, przewodniczącego panelu recenzyjnego całego programu Eurocorecode. Pomijając różne uprzejmości pod adresem zebranych, podkreślił on - a to ciekawe w ustach przewodniczącego panelu recenzentów - różnice między liczbą wpływających propozycji projektów badawczych - poprawnych formalnie i merytorycznie - a liczbą przyznanych grantów w europejskich konkursach ERC i ESF oraz krajowym konkursie grantowym w Szwecji. Otóż w Szwecji z zakresu humanistyki granty rocznie uzyskuje nie więcej niż... 10% składających propozycje. W przypadku grantów europejskich sytuacja jest lepsza, bowiem granty uzyskuje około 12% składających poprawne aplikacje (ile odpada już w przedbiegach, z powodu błędów formalnych - nie podał). Dodajmy, że oznacza to, iż w samej Szwecji odmawia się dofinansowania rocznie około 250-300 dobrym propozycjom z zakresu humanistyki (tych po wstępnej selekcji). W skali europejskiej liczba ta jest dużo większa, ale trudno ją podać jako przeciętną dla jakiegoś okresu, zależy bowiem od ilości ogłaszanych konkursów dla humanistów.
Optymistycznie patrząc można założyć, że przy 10% szans po napisaniu 10 projektów można w końcu otrzymać grant badawczy. Ile czasu należy poświęcić by taki grant napisać? Prosty grant krajowy wychodzący od praktyki badawczej składającego wniosek - około 1-2 miesięcy. Grant europejski, niemal zawsze związany z organizacją międzynarodowego zespołu badawczego - 1-2 lata, w tym ciągłej pracy minimum 3-6 miesięcy. Optymista, by otrzymać grant krajowy straci 1-2 lat naukowego życia. By otrzymać grant europejski - 10-20 lat. A przecież by w ogóle myśleć o złożeniu aplikacji o grant europejski ERC lub ESF jako koordynator zespołu trzeba mieć mocną, ugruntowaną pozycję w świecie nauki. Czyli mieć za sobą minimum 15-20 lat aktywnej pracy naukowej. I dodajmy, że skala finansowania takich projektów humanistycznych na głowę badacza wcale nie jest jakoś szczególnie powalająca.
Dorzućmy jeszcze do tego i to, że humanistyka nigdzie, nie tylko w Polsce, nie jest mile widziana jako konsument środków na badania. Cięcia dotykają większość europejskich budżetów na wspomaganie tej dziedziny wiedzy (według słów przewodniczącej rządowej agendy wspierającej badania humanistyczne w Danii w przyszłym roku dotacja będzie mniejsza o koło 15% w stosunku do roku bieżącego). I że w konkursie na grant z zakresu rozwoju świadomości regionalnej w ramach 7 Programu Ramowego można było zostać zdyskwalifikowanym za "zbyt historyczne" podejście... bo zabrakło wskazania zastosowania do bieżących potrzeb politycznych (sic! ale w sensie: rozwijania bieżącej świadomości polityczno-regionalnej mieszkańców).
Pan Petersson chyba zresztą nieco się zagalopował w swoim realiźmie, bo w końcu zaczął go osładzać mówiąc, że w gruncie rzeczy takie programy służą wspieraniu elity, najlepszych z najlepszych etc. Ale nawet jeśli coś takiego zaakceptujemy - a ja mam tu sporo wątpliwości - to otwartym pozostaje pytanie: ile lat aktywnego życia naukowego zostaje zmarnowanych na uczenie sie pisania i pisanie wniosków grantowych trafiających do kosza? Na wydeptywanie ścieżek w urzędach? Na mozolne zdobywanie doświadczeń, które może do czegś posłużą, ale jednak w większości są - powiedzmy to szczerze - stratą czasu. Bo naprawdę nieliczni sięgną po trofeum. A w dodatku ci, co raz sięgnęli, sięgać będą częściej bezlitośnie spychając biedaków próbujących wyrwać swój kawałek ze skąpo zastawionego stołu.
Na tym tle nasze dotychczasow procedury grantowe wyglądały i tak wspaniale - wszak dawały około 25-30% szans na otrzymanie grantów. To prawda, że były już tak skostniałe i tak obarczone efektem 'kumulacji' grantowych przywilejów, że dostać się do grona obdarowanych nie było łatwo. Ale furtka dla doktorantów była otwarta szeroko, a i zwykły badacz miał spore szanse na dostanie wsparcia. Dziś po wejściu w życie reformy nauki nadal nie wiemy jak będzie wyglądał system grantowy, a tym bardziej, jaki będzie odsetek i wysokość przyznawanych grantów. Zarysowany wyżej trend europejski nie pobudza do optymizmu. Mniejszy odsetek grantów przyznanych i u nas jest nieuchronny wraz ze wzrostem liczby aplikacji po zmniejszeniu dotacji na badania dla uczelni i wydziałów.

A zatem - w co inwestować nasz czas? W doskonalenie naszych znajomości, które zapewnią nam przychylność 'anonimowych' recenzentów (w wąskich dziedzinach wiedzy po prostu nie ma anonimowości), w doskonalenie umiejętności sprawnego wypełniania aplikacji, kosztorysów, wychodzenia na przeciw oczekiwaniom projektodawców konkursów? Powiem szczerze - ja w to nie wierzę. Jest to płytka, krótka perspektywa, która może jedynie doprowadzić do autodestrukcji - po pewnym czasie admiratorzy tego stylu jeżdżą po Europie z jednym referatem pod wciąż zmienianymi tytułami. Umysłowo - to degeneracja.
Dla osoby żyjącej nauką - tak, wciąż wierzę, że tylko tacy czynią naukę użyteczną dla społeczeństwa - pozostaje bezwzględny przymus rozwijania własnych, oryginalnych badań naukowych. Ale czy jedno jest możliwe bez drugiego? W humanistyce na szczęście do pewnego stopnia tak. Nie uniknie się nakładów, zwłaszcza w Polsce, na wyjazdy na kwerendy bibliograficzne. Ale to można wciąż uzyskać wspierając się o system finansowania uczelni, wymian międzyuczelnianych czy nawet w ramach programu ERASMUS.

Jeśli przy okazji wystąpi się z programem grantowym, lub zostanie do niego zaproszonym - to świetnie. Ale nie mylmy biurokracji naukowej z nauką. Życie jest naprawdę krótkie, a życie człowieka myślącego łatwo zamienić w egzystencję maszyny sprawnie działającej, ale nijak się mającej do podstawowego wymogu kreatywności. Warto myśleć, bo nic piękniejszego w życiu się nie zdarza. Trzeba się tym dzielić z innymi, bo do tego jesteśmy najęci przez społeczeństwo. Ale nie warto tego rozmienić na błąkanie się po coraz bardziej pustych korytarzach biur naszych administratorów. Tu nauki już dawno nie ma.