No tak właśnie, jest taka przyszłość? W trakcie obchodów kolejnego jubileuszu (to już drugi w ciągu ostatnich 10 lat :)) zacnego Instytutu Historycznego UW brałem udział w panelu mającym podjąć ten temat, moderowanym przez prof. Halinę Manikowską. Czasu było stanowczo zbyt mało, właściwie starczyło na kilka zdań od każdego gościa zaproszonego do panelu. Skupiono się na 1) nurtach i modach badawczych, 2) nowościach metodologicznych, 3) nieco o kształceniu doktorantów. Streszczając dość zgodne wypowiedzi - dużo nowych kierunków, większość z aplikacji metod pochodzących z innych dziedzin wiedzy; wygasanie ważnej dziedziny, jaką jest historia gospodarcza (wygasanie w sensie zaniku stosowania metod statystycznych i dochodzenia do wniosków na podstawie serii danych); konieczność jasnego zdefiniowania historii jako nauki, która narażona jest na rozpłynięcie w innych dziedzinach; podobnie konieczność budowania własnych metod i kierunków badawczych przez historyków polskich. Co ciekawe, dotąd wyznająca - zgodnie z ogólnym trendem - religię kryzysu i upadku historii prof. Ewa Domańska, jedna z dwóch podpór poznańskiej szkoły metodologii historii w Polsce, ogłosiła, że zmieniła zdanie, że historia jest ważna, że trzeba tylko uczyć praktycznej metodologii studentów, unikać kolonizacji przez poglądy modne i szukać własnych dróg... Nie może być, ktoś zakrzyknie, a jednak. Ale to wszystko na tle stwierdzenia, że w historii nie zajmujemy już się takimi przestarzałymi koncepcjami jak prawda... Myślałby kto...
Ale mówiąc poważnie - to wszystko ciekawe głosy, ale dla mnie jeszcze ciekawsza była rozmowa z kolegą - prywatna, więc nomina odiosa, który polemizował ze mną mówiąc, że historia idzie prostą ścieżką ku zanikowi. Że jej miejsce zajmą bardziej popularne, skomercjalizowane formy mówienia o przeszłości, łatwiejsze w odbiorze - i nie obarczone wątpliwościami. I to chyba dla mnie był najciekawszy głos, szkoda, że poza panelem. Bo wskazywał na niebezpieczeństwo, dla mnie bardzo realne także w trakcie tego panelu - kompletnej zatraty samoświadomości miejsca historyków w społeczeństwie. Uderzmy się także we własną pierś - niezależnie od manipulacji polityków i władz ministerialnych, niewiele robimy, by pełnić na rzecz społeczeństwa funkcje inne niż dydaktyczne. Ale te są stymulowane przez konkretne potrzeby rozwoju społecznego i technologicznego. A w nich klasycznego wykształcenia historycznego nie ceni się wysoko. Po co więc historyk? Skoro każdy dziennikarz może pięknie opowiadać o przeszłości, zrozumiale i miło dla ucha? I ksiądz. I aptekarz. I taksówkarz. Nie zapominajmy naturalnie o aktorach, piłkarzach ręcznych, nożnych i główkowych oraz innych szacownych zawodach. Każdy ma prawo dowolnie głosić historię. Czy winna temu nasza własna obojętność na popularyzację, skupienie się na karierach i warunkach bytowych? Nie sądzę. Proces jest dużo szerszy i jedynie nabrał przyśpieszenia wraz z przemianami demokratycznymi w naszym kraju. Dopóki przed 1989 r. historia była cennym skarbem, depozytem spajającym naród wokół wartości - dopóty historycy strzegący prawdy byli otaczani szacunkiem, a ich prace miały znaczący oddźwięk społeczny - to prawda często powtarzana. Ale równie rzadko dostrzegane, że wybór tematów tych prac był świadomy i odpowiadał problemom realnym społeczeństwa. Dziś o wyborze często decyduje przypadek, wola promotora, wieloletnie przyzwyczajenie. A historia nie jest nauką samą dla siebie. Jest częścią szerszej sieci budującej tożsamość grupową. Elementem szczególnym, bo skupionym na prawdzie o przeszłości jako łączniku współczesnych i przeszłych pokoleń. Ale ta prawda musie być pożądana, wypatrywana, bo tylko wtedy trafia do "serc i umysłów". Inaczej dryfuje oderwana od realiów. Nie bez potrzeby, bo sięga się po nią, kiedy takie zapotrzebowanie się rodzi. Tyle, że dziś na to zapotrzebowanie odpowiada najczęściej dziennikarz lub inny człowiek "opiniotwórczy". Historyk staje się zbędny i dość kłopotliwy ze swoimi wątpliwościami i zawiłymi wywodami. Jednak ja nie jestem takim pesymistą jak mój kolega. Przyszłość historii widzę jasno - dopóki będzie trwać społeczeństwo oparte na racjonalnym oglądzie świata. Jak dotąd wszystkie narracje o przeszłości oparte o emocje lub proste kłamstwo nie wytrzymywały próby czasu, jeśli traktowano je jako opis rzeczywistości doczesnej. Realia doprowadzały po prostu do klęski tych, którzy im zawierzyli. Historia europejska tym bowiem różni się od mitu i legendy, że podąża ścieżką logiki i dyskusji z ludźmi minionymi opartej o ich własne wypowiedzi. Że powinna dążyć do umniejszania ego twórcy, a otwierać się na świat badanego. I przede wszystkim - że daje podstawy wspólnocie ludzkiej opartej o logikę. Mogą tego nie rozumieć politycy i dziennikarza, zagonieni we własnym świecie 5 minut i sztucznej wzniosłości. Ale na dłuższą metę nie da się zbudować społeczeństwa racjonalnego, świadomie oceniającego rzeczywistość społeczną, gospodarczą, polityczną, bez rzetelnej historii jako podstawy widzenia teraźniejszości. Kłopot w tym, że często człowiek przekonuje się o tym po szkodzie, po wielkich imperiach i totalitaryzmach, ale i po małych populistach i średnich pragmatykach. Jest jeszcze czas, by to zmienić, by wcześniej historia stała się ważnym elementem życia społecznego. Ale to zależy także od nas. Bo życie tylko w pięknym i wzniosłym świecie nauki rzekomo oderwanym od służby społeczeństwu - to ułuda. Chcemy czy nie, jesteśmy częścią tego społeczeństwa a wybieramy tylko - w którym kierunku z nim podążamy. Oby w racjonalnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz