MNiSW opublikowało właśnie obowiązującą "listę rankingową" instytutów PAN i podstawowych jednostek organizacyjnych uczelni wyższych . Teoretycznie ocenia się tu potencjał naukowy jednostek - ale co to tak naprawdę znaczy? Mój rodzimy wydział (WNHiP UWr.) zajął wysokie miejsce w grupie nauk historycznych, przed odpowiednikami z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu czy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Cóż to jednak oznacza? Kryteria oceny były przecież bardzo specyficzne - premiowano publikowanie w czasopismach z listy ministerialnej, ERIH i filadelfijskiej oraz publikacje anglojęzyczne. Przy tym za 3 artykuły w wiodącym - zdaniem MNiSW - czasopiśmie polskim otrzymuje się więcej punktów niż za monografie w języku angielskim, a ponad 2 razy więcej niż za monografię w języku polskim lub innym niż angielski. No właśnie, co zaś począć z badaczami od lat ściśle współpracującymi z kręgami naukowymi z Niemiec, Francji, Hiszpanii itd. Którzy publikują w językach tych krajów i są uznanymi tam specjalistami? Powinni zacząć pisać po angielsku? Czy walczyć o miejsce w czasopismach z list wskazanych przez ministerstwo ulgowo traktując dotychczasowe formy współpracy z kolegami spoza Polski? A przede wszystkim - czy uda się z pomocą tych kwestionariuszy zmierzyć jakość badań? Z pewnością nie, bo humanistyka, inaczej niż nauki ścisłe czy stosowane, potrzebuje czasu, by przetrawić nowsze teorie, wprowadzić je w szerszy obieg, sprawdzić ich aplikowalność do szczegółowych zagadnień. Nie ma też w polu zainteresowań MNiSW zagadnienia realnych, praktycznych zastosowań wiedzy historycznej - popularyzacji, kształtowania przez specjalistów wizerunku przeszłości. Owszem, wysoko ocenia się zastosowania praktyczne z zakresu biotechnologii, ale o humanistyce już się zapomina. Siłą rzeczy skazuje się badaczy na koncentrowania się na dyskusji w wąskim gronie specjalistów. Ci, którzy poza niego wychodzą zdaniem władz kierujących się ministerialnymi przepisami tracą czas i są piętnowani jako publikujący bez pożytku dla macierzystej instytucji.
Do tych wyników podchodzę więc z dystansem. Nie są one bez znaczenia - pokazują możliwości wejścia zespołów z poszczególnych jednostek w obręb europejskiego, w mniejszym stopniu już światowego, dyskursu naukowego. Ale to tylko możliwości. Brak uwzględnienia specyfiki humanistyki w przygotowaniu formularza oceny, nadmierne zaufania w moc ujednolicenia kryteriów dla całej nauki produkuje obraz niejasny i trudny do interpretacji.
Jeśli coś z tego wynika, to 1) łatwa do przewidzenia dominacja Warszawy w perspektywie MNiSW; 2) ale i szansa dla mniejszych środowisk naukowych - jak wrocławskie - na stworzenie silnych ośrodków poprzez branie udziału w sieciach badawczych grupujących polskie i zagraniczne jednostki. Dzięki temu niezależnie od oceny ministerialnej, choć ściśle uwzględniając jej kryteria, mamy szansę przekształcić nasz dyskurs ze skierowanego do wewnątrz, do polskiego środowiska, w skierowany na zewnątrz. A wbrew pozorom chętnych do słuchania nie brakuje. Częściej brakuje kontaktów z polskimi specjalistami, niż chęci współpracy.
Dopiero na takim, twardym fundamencie można budować niezależną od kolejnych ministrów pozycję naukową. Bez tego wiecznie skazani będziemy na padania na kolana przez kolejnymi dyrektywami ministerstwa i urzędnikami z Warszawy. A realnej korzyści ani dla nauki, ani dla społeczeństwa z tego nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz