No cóż, dla ojca trójki dzieci kolejna reforma edukacji to rzecz istotna. Z radością powitałem więc pierwszą zborną wypowiedź niedawnego praktyka, dziś kuratora oświaty w województwie dolnośląskim wspierającego "dobrą zmianę" w tym zakresie. Pozwolę sobie pominąć retoryczne dywagacje Autora czym jest to, co szykuje MEN - reformą, zmianą, dobrą zmianą. Wrócę do tego na końcu. Chciałbym skupić się na argumentach przedstawianych przez Autora.
1) obecny system jest zły, bo "rozrywa pewną ciągłość". Dzieci z trudem się zaprzyjaźniają, a obecny system wyrywa ich z tych przyjaźni, nie pozwala odpowiednio poznać kadrze młodzieży. Dlatego 8-letnia szkoła to zmieni.
No tak, to prawda, że dzieci razem będą dwa lata dłużej - czy to jednak rzeczywiście jest dla ich rozwoju w tym okresie najważniejsze? Czy zmiana otoczenia nie działa na nich pobudzająco i pozwala lepiej zaadaptować się do sytuacji wchodzenia w relacje w obcym otoczeniu? Czy w wieku 13-14 lat trzeba je trzymać pod kloszem? Nie podzielam też nadziei Autora na lepsze poznanie dzieci przez kadrę po przedłużeniu uczenia się dzieci. Jeśli nauczyciel nie potrafi poznać dzieci w ciągu roku pracy, nie pozna ich też w ciągu trzech czy czterech. Pamiętajmy, że dzieci będą zmieniać wychowawców i system uczenia w interwałach 1-(3?)4 i (4?)5-8 rok kształcenia. Więc też jakiejś większej stałości tu nie ma w porównaniu z dzisiejszym systemem 0(1)-3 i 4-6.
2) powrót 4-letnich liceów jest istotny, 'Ważnym argumentem na rzecz zmiany była też idea powrotu do czteroletnich liceów ogólnokształcących. Liceów, które powinny stać się inkubatorami polskiej inteligencji, szkołami z prawdziwego zdarzenia, w których uczniowie zdobywają szeroką wiedzę o sobie, świecie, o ludziach, miejscami, gdzie się zaprzyjaźniają, wychowawczo zakorzeniają, gdzie wchodzą w rozmaite relacje, a kadra ma szansę nad nimi pracować od strony dydaktycznej i wychowawczej'.
Nie rozumiem zachwytu nad przedłużeniem liceum z 3 do 4 lat. Nie znajduję w tym wywodzie żadnego argumentu za tym przedłużeniem. Naprawdę, jeśli w ciągu 3 lat szkoła nie potrafiła zrozumieć, zmotywować, zafascynować ucznia, to skąd nagle ma to zrobić w 4 lata! To znaczy, że teraz dzieci się nudziły 3 lata, a jak dołożymy im rok, to szkoła cudownie się zmieni???
3) Cytuję: 'Mimo że zasadą miało być niełączenie gimnazjów ze szkołami podstawowymi, to w znacznej części przypadków proces ich łączenia z podstawówkami już się dokonał. Ponadto na podstawie danych ministerialnych można zauważyć, że najlepsze wyniki osiągają te gimnazja, których obwód pokrywa się z obwodem szkoły podstawowej, czyli te, które są w zespołach, i te, które kooperują z podstawówką i są w jednym miejscu. Czyż to nie jest argument, żeby gimnazja zostały skonsumowane przez szkoły podstawowe?'
A jakiż to argument? Primo, chciałbym zobaczyć cytowane dane i ich metodykę badań, bo brzmią bardzo jako samosprawdzająca się przepowiednia. Fakt, że gimnazja są w zespołach z podstawówkami (60% w Polsce, 41% w Dolnośląskim) wskazuje na dobrą kooperację obu typów szkół. Ale nie na "skonsumowanie" jednych przez drugie. Może więc obecny system po prostu się sprawdza i dzieciom jest faktycznie łatwiej przejść w sprawdzonym środowisko do nowego etapu kształcenia - patrz wyżej - tylko jeśli tak jest, to po co to zmieniać? Nie widzę w tym żadnej wartości dodanej poza administracyjnym usprawnieniem systemu. Widzę natomiast wielką wadę dla dzieci - zahamowanie ich mobilności. Dziś po podstawówce same wybierają gimnazjum, mogą nie udawać się do gimnazjum rejonowego, jeśli zafascynuje ich specjalność innego. Ba!, mogą wyjechać z miejsca zamieszkania i już w gimnazjum zacząć naukę w innym miejscu - nie tylko z wsi do miast, ale też pomiędzy ośrodkami miejskimi. Ustalając 8-letnią szkołę powszechną skazujemy dzieci na 8 lat tej samej szkoły.
4) I tu argument demokratyczny: 'Nie spotkałem ani jednego sondażu, ani jednego badania, z którego by wynikało, że mniej niż połowa Polaków chciałaby likwidacji gimnazjów, czyli — mówiąc inaczej — zawsze więcej niż 50 proc., w praktyce 60, a nawet był taki czas, że 70 proc. respondentów opowiadało się za ich likwidacją. W demokracji ten argument, czyli głos opinii publicznej, ma znaczenie."
Nie rozumiem tego argumentu, bo nie ma on wartości merytorycznej. Zgaduję, że większość niż 70% Polaków zawsze nie będzie chciała płacić podatków, duuuża część łożyć na ZUS. I co z tego? Czy któraś władza odważy się pójść za tym głosem większości?
5) argument finansowy: 'W Polsce jest prawie 7,5 tys. gimnazjów, ale 60 proc. tych szkół funkcjonuje w zespołach, więc nie 7,5 tys., lecz jedynie 3 tys. dyrektorów straci swoje stanowiska. Mniej stanowisk dyrektorskich, wicedyrektorskich, sekretariatów oznacza zaoszczędzenie środków, pozostaną one w systemie."
Przykro mi, ale to demagogia. Jeśli mamy kierować się finansami - a nie merytoryczną wartością edukacji - to zwolnijmy w ogóle dyrektorów w gminach i ustalmy oberdyrektora gminnego, który będzie zarządzał z pomocą centralnego systemu elektronicznego - wyznaczanie zajęć, pensa etc, to wszystko da sie zrobić. Wystarczy jednak osoba administrująca w szkole jako końcówka systemu. Będzie taniej. W sumie - najtaniej będzie, jak skończymy kształcenie w wieku 13 lat, albo zaczniemy w wieku 10, ale czy to ma sens?
Dalej właściwie nie ma już argumentów za zmianą systemu, jest zapewnianie nauczycieli, że nie stracą na zmianach, podkreślanie, że cofnięcie się z kształcenia ukazującego zależności (przyroda) na rzecz podziału przedmiotów - fizyka, biologia, chemia z oddzielnymi programami - przyniesie więcej korzyści, podkreślanie znaczenia historii i rozszerzenia jej tradycyjnego, chronologicznego kursu w systemie repetycji (pełen kurs w szkole podstawowej, pełen w średniej)... Aha, wyjaśniło się, że IPN nie zatrudnia historyków :) 'Jeśli chodzi o przygotowanie kursu najnowszej historii Polski, zostało podpisane porozumienie między minister Anną Zalewską a Instytutem Pamięci Narodowej. Oprócz tego są zapraszani do współpracy historycy."
Uderza swoboda, z jaką kurator zgadza się na ideologizację nauczania: 'Szkoła nie może abdykować z funkcji wychowawczych, wpajania patriotyzmu, utożsamiania z naszą narodową wspólnotą. Ważne są etos pracy i przywiązanie do polskości. Dlatego nie może być rozbieżności między tym, co nauczyciel deklaruje, co mówi, do czego wzywa, a tym, co sam robi i jaką postawę prezentuje.' Nie wnikam, czy oznacza to, że mający inne niż obowiązujące poglądy władz nauczyciel powinien opuścić szkołę. Mam nadzieję, że to tylko lapsus wynikający z uniesienia Autora, które pozwoliło mu połączyć ideologię z wychowaniem. Ale jeśli nie, to wraz z powrotem do systemu 8+4 będziemy mieli powrót do wizji, w której nauczyciel jest przedłużeniem ideologicznego nauczania partii rządzącej. Nie zgadzam się na to i żałuję, że gdzieś to się przebija w analizowanym wystąpieniu.
Autor nalega na początku, by nie traktować obecnych działań MEN jako reformy, lecz jako zmianę, dobrą zmianę. Dostrzegam zmianę, zgadzam się, że nie jest to reforma. Nie zreformowano sposoby nauczania, cofnięto wskazówki bez specjalnego uzasadnienia merytorycznego. Nie zreformowano metodyki, kształcenia nauczycieli, podejścia do celów nauczania (zaklinanie rzeczywistości mówieniem o rezygnacji z testów to za mało) i - przede wszystkim - podejścia do dzieci. Ot, kolejny raz zmienia się dekoracje i naprawdę, nie widzę w przedstawionych wyżej argumentach żadnego uzasadnienia tej zmiany. Może będzie się łatwiej zarządzać oświatą - ubędzie 1/3 jednostek. Może starsi politycy i nauczyciele poczują, że wrócili w czasy swej młodości. Ale czy to zmieni cokolwiek w przyszłości naszych dzieci? Zmniejszy ich aktywność, mobilność i umiejętności przystosowawcze w relacjach społecznych. Nie widzę zachęt do wspierania kreatywności zapowiadanego przez Autora. W sumie po lekturze artykułu nie widzę sensu tej zmiany z punktu widzenia edukacji moich dzieci. Swoją edukację w szkołach wspominam obojętnie lub źle i nie bardzo rozumiem, jak powrót do tego systemu w czasach, które pędzą do przodu i wymagają wielkiej otwartości, elastyczności i umiejętności kreacji, miałby pomóc mojej trójce.
Pozostaje mieć nadzieję, że przy całym sztafażu zmian fundowanych nam przez władzę, dobrzy nauczyciele pozostaną dobrzy, że nikt nie będzie ich zwalniał z powodów ideologicznych. Może więcej musimy wziąć na siebie, pokazywać im szerszy, bardziej holistycznie traktowany świat, niż to, co chce im fundować szkoła. Ale szkoda mi szans na otwartą edukację. Szkoda wysiłku, jaki włożono w organizację dobrych zespołów nauczycieli. Szkoda lat, jakie poświęcono na stworzenie dobrze działających szkół, które właśnie się rozpadną. W imię czego? Nie potrafię zrozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz