wtorek, 15 lutego 2011

Skomplikowana inżynieria na antypodach

W związku z uczestnictwem w kongresie ANZAMEMS (badaczy średniowiecza i nowożytności z Australii i Nowej Zelandii) miałem okazję pobyć chwilę na antypodach, a ściślej w Auckland i Dunedin, odpowiednio większych (jeśli nie największych) miastach wysp Północnej i Południowej Nowej Zelandii. Pomijając różne szczegóły - jak strasznie kiepskie piwo, chyba njagorsze, jakie zdarzyło mi się wypić - uderzył mnie sposób, w jaki kształtuje się tam tożsamość społeczna. Czy może raczej - jak jest kształtowana przez trzy co najmniej trendy: dziedzictwo europejskie i kolonialne, kulturę miejscowych plemion, czy może raczej: społeczności Australii i Oceanii, ciśnienie nowych realiów polityczno-gospodarczych Azji. Dla mnie, przybysza z centralnej Europy z jej licznymi pomnikami, dyskusjami nad polityką historyczną i dziedzictwem europejskości, zaskakująca była cisza w sferze symboliki narodowej. Już sam fakt, że porty lotnicze nie noszą żadnych szczególnych nazw może być znaczący, ale nie zaskakujący. Ale dobór towarzyszących im pomników daje do myślenia. W Auckland jest to pomnik najbardziej znanej nowozelandzkiej lotniczki, ale w Dunedin to symboliczny kamień z maoryskimi symbolami i konny pomnik... założyciela miejscowego browaru Speight's (jeszcze raz powtórzę - za takie piwo... to skandal). W centrum Auckland owszem, zabudowa, nazwy ulic, wszystko to nawiązuje do spadku europejskiego. Dominująca wieża telewizyjno-widokowa, symbol Auckland, zdaje się mówić o dumie z technologicznego zaawansowania kraju. Ale wystrój ulic przyozdobionych charakterystycznymi, czerwonymi lampionami, wnętrza wieży z oczekiwaniem na Taniec Smoka, wreszcie wszechobecność podwójnych napisów - angielskich i chińskich - dają do myślenia. Możnaby powiedzieć - cóż, po prostu Nowy Rok chiński w połączeniu z presją ekonomiczną i migracyjną Chin robi swoje. I to prawda. Tyle tylko, że na to trzeba by nałożyć wystąpienie burmistrza (His Worship!) Dunedin otwierającego bankiet powitalny. Na którym z uśmiechem, ale jednak, rugał on zaproszonych, że zajmują się średniowieczem i nowożytnością Europy i kolonii, zamiast... Chin i Japonii. I uderzające jest, że nie chodziło mu o uchwycenie wspólnych trendów, badania porównawcze, strukturalne, ale właśnie przeciwstawienie dwóch odrębnych sfer wiedzy. Na to zaś wszystko nakłada się troska o kulturę maoryską, o podkreślanie, że "New Zealand is proud of its Maori heritage". Może i tak, bo dwujęzyczność napisów była wyraźna, ale realnie kultury maoryskiej, poza Wydziałem Studiów nad Dziedzictwem Maoryskim na tutejszym uniwersytecie, w Dunedin nie uświadczysz. Kultura maoryska to rodzaj wirtualnej przynależności, poprawnej politycznie identyfikacji. Być może za wiele, wiele lat rzeczywiście będzie ona częścią sposobu myślenia i ekspresji nowozelandczyków jako społeczności. Dziś jednak jej nie widać. A wioski Maori nadal przypominają slumsy - choć czystsze - w porównaniu z osadami białych.
Inżynieria społeczna, choć podskórna i nie tak widoczna jak w Europie, tu również odgrywa wielką rolę. I mi osobiście wszystko to przypominało sytuację na naszym Sląsku, względnie na terenach w równym stopniu poddanych czystkom narodowościowym po II wojnie światowej. Tyle, że w Europie musieliśmy oswoić ogrom dziedzictwa materialnego. Na Nowej Zelandii dąży się raczej do unifikacji społeczności, do scalenia poprzez afirmację kultury lokalnej zarówno przeszłości, jak i teraźniejszości w jedną, przyswajalną i akceptowalną całość. Droga jednak do tego daleka. Bo nacisk Chin w międzyczasie stawia pod znakiem zapytania - w którym kierunku ma być budowana tożsamość: nowozelandzkości odmiennej od spuścizny kolonialnej, ale i wszystkich innych trendów? Czy może "panazjatyckości"? Bo wspólnota z Australią, choć dla nas oczywista, tu wcale taką nie jest. Jak na razie w Dunedin najważniejszym pomnikiem (bodaj jedynym o monumentalnym charakterze) jest Pomnik Żołnierza, poświęcony poległym w I i II wojnie świtowej. Dla nowozelandczyków zwłaszcza ta pierwsza była ogromną traumą, kosztowała życie całej generacji farmerów i przekreśliła na lata nadzieje na szybki rozwój wysp. Stojący obok, nieco w cieniu posąg królowej Wiktorii też nie może pozostać niezauważony. Bo mimo wszystkich wysiłków politycznych przeszłość dopomina się o swoje i jak na razie najpopularniejszą tawerną nie są chińskie lokale (o maoryskich zapomnijmy, bo ich nie ma) lecz Irish Pub i Captain Cook Pub. Studenci, ta najbardziej rzutka część społeczeństwa, cenią sobie kulturę natywną, oczywiście, ale ich autoidentyfikacja zmierza ku Europie i jej dziedzictwu. Siła oddziaływań kulturowych przestrzeni, języka, obyczajów i instytucji jest tak wielka, że wszelkie próby inżynierii społecznej przypominają dążenia do reintrodukcji buszu na wybrzeżu wyspy. Jak powiedział przewodnik, zaczynają od gór w pobliżu wybrzeżą i schodzą w dół. I to potrwa. Jakieś 150 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz