Po ukazaniu się - trochę takim bez fanfar - nowego rozporządzenia Ministra Nauki w sprawie kryteriów i trybu przyznawania kategorii naukowej jednostkom naukowym zastanawiałem się długo, czy warto wypowiadać się na temat tego dokumentu. Bo sam Minister przyznaje, że nie jest on właściwy, ale być musi, bo a) wymaga tego ustawa; b) prace prowadzone za czasów jego rządów nie zostały ukończone ogólnie akceptowalnym wynikiem. A ponieważ Minister Kolarska-Bobińska przeprowadziła tzw. konsultacje - kto był, wie, na czym one polegały - więc ogłoszony przez bieżącego Ministra wynik prac jej zespołu w ubiegłym roku - najpierw bez poprawek, dziś z minimalnymi poprawkami - ma być obecnie obowiązującym. Czyli w skrócie - nie jest on tym, czego chciałaby bieżąca władza. Czy jest zatem czymś, co ma wartość - powiedzmy - obiektywną i pozwoli nam się przejrzeć w tym swoistym lustrze, by dokonać audytu działalności jednostek naukowych?
Uważam, że nie. Nadal nie mamy klarownej odpowiedzi na pytanie, jakim konkretnie długo- i krótkookresowym celom ma służyć nauka w Polsce. A w jej obrębie - humanistyka. Bo w odniesieniu do niej mogę się w miarę kompetentnie odnieść. Ogólne hasła przedstawiane przez ministra słabo odzwierciedlone są w nowym rozporządzeniu. Umiędzynarodowienie - zaraz, jakie umiędzynarodowienie? Monografie w języku polskim i obcym wyceniane są identycznie. Tak zwane monografie wybitne to w zasadzie tylko monografie polskojęzyczne, wydane w Polsce - przesądza o tym lista konkursów, które mają decydować o nadaniu im tej rangi. Nie chcę przez to powiedzieć, że obiektywnie język wydania decyduje o wartości pracy, ale skoro mamy premiować umiędzynarodowienie - to przy pomocy monografii w języku polskim może to być trudne. Pozostają czasopisma - ale i tu mamy zagwozdkę. Zagraniczni wydawcy raczej nie będą walczyć o listę B. Lista C zawiera czasopisma zagraniczne bez impact factor - czyli dominujące w humanistyce - ale ich lista jest oparta o martwy ERIH i dość niejasno są punktowane. Przykładowo publikacja w Deutsches Archiv fuer Erforschung des Mittelalters została wyceniona na 10 punktów, natomiast w czasopiśmie Wieś i Rolnictwo (lista B) - na 14 punktów. Nawet publikacja w dość fantomowym piśmie Studia Wschodnie (lista B) przynosi 13 punktów. No cóż, biorąc pod uwagę, że Kwartalnik Historyczny uzyskał 11 punktów... to sens tych zestawień dla nadania kategorii naukowej jest mocno dyskusyjny. A biorąc pod uwagę, że zdecydowaną większość publikacji branych pod uwagę w ocenie parametrycznej będzie się pozyskiwać z publikacji w czasopismach - sukces zapewni nie publikowanie w wiodących dla specjalności czasopismach o zasięgu międzynarodowym, gdzie czeka się długo, a nakład sił i środków jest wysoki, lecz w lokalnych, polskich, ale dobrze ulokowanych przez redakcje czasopismach. I o czym poinformuje Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych taki wynik? O umiędzynarodowieniu badań? Jakoś nie sądzę.
Ale to tylko jeden z przykładów. Można by poruszyć ideę "monografii wybitnych". Twór kompletnie sztuczny, opierający się na arbitralnie dobranej kategorii nagród nadawanych przez arbitralnie dobrane i ogólnikowo opisane jednostki. A o wybitności i tak będzie decydował głos ekspertów. Więc po co kryterium wstępne? Jeśli ufamy ekspertom, po co to ograniczenie? Jeśli nie ufamy, to po co są potrzebni i odgrywać mają tak dużą rolę w procesie oceny? Wynikająca z lobbingu kategoria już zdążyła doprowadzić do wzrostu liczby wyróżnień - nieznanych często wcześnie - w komitetach naukowych PAN-u. A za chwilę pewnie podziała tak samo na stowarzyszenia naukowe. I co nam to powie o naszej humanistyce? O jednostkach naukowych? Co najwyżej tyle, że trzeba umieć lobbować w gronach istotnych z perspektywy oceny.
Wreszcie - z nowości - tak zwane niejednorodne jednostki naukowe. Czyli wydziały, których pracownicy publikują - prowadzą badania naukowo-rozwojowe - w różnych obszarach wiedzy. Ma to wyeliminować zafałszowanie wyników przez porównywanie wydziałów w ramach grup oceny o konkretnym profilu. Co oznacza, że jednostki te zostają usunięte z głównego nurtu aktywności KEJN-u i w praktyce pozbawione możliwości uzyskania oceny A+. Co jednak ważniejsze - takie podejście stawia pod znakiem zapytania premiowanie badań wieloobszarowych, interdyscyplinarnych i tworzenie takich jednostek organizacyjnych lub zatrudniania osób z różnych obszarów wiedzy w jednej jednostce celem zwiększenia jej różnorodności naukowej. Opłata się natomiast monokulturowość, bo przecież logicznym ciągiem dalszym będzie zejście z obszarów do dziedzin i dyscyplin. I chyba to byłoby nawet szczęśliwsze, bo przy tak pomyślanej segregacji - GWO vs niejednorodne jednostki nigdy nie będzie jasne, co właściwie oznacza ocena jednostki niejednorodnej. Wszak jej ocena ma być wynikiem będącym sumą wyników w poszczególnych obszarach. Znów - czego się z takiego wskaźnika dowiemy? Na pewno nie będzie to wskaźnik rozwoju nowoczesnych badań - ale nawet nie chce mi się wątku kontynuować.
Co więc otrzymamy na wyjściu? Zestaw wskaźników, które mają decydować o wysokości zarówno dotacji statutowej, jak i budżetowej. Przesądzać o finansowym być - trwać - rozwijać się jednostek naukowych. Sęk w tym, że te wskaźniki nie opisują mi zgodności z żadną klarowną wizją rzeczywistości, celów, jakie postawiono lub stawia się przed nauką w społeczeństwie. Czy są one dobrze czy źle sformułowane? Nie wiem. Bo powinny być odnoszone do racjonalnie uzasadnionego stanu idealnego - np. znaczący udział w kulturze narodowej lub znaczący udział w transferze wiedzy o kulturze polskiej w obiegu światowym i o kulturach światowych w Polsce a nawet niech już będzie przede wszystkim pielęgnowanie tożsamości narodowej. Mniejsza o merytoryczną zawartość tego celu - na tę chwilę tylko mniejsza! - ale niech już coś ktoś ustali. Bo wtedy można te wskaźniki ocenić, starać się potem coś z nich zrozumieć.
Obecnie zarządzenie i cała procedura parametryzacyjna nie mają znaczenia sprawdzającego jakikolwiek relatywny poziom jednostek nauki w Polsce, przynajmniej w zakresie humanistyki. Będą pomocą dla urzędników. Jedyna dla mnie wiedza z tego działania - ale dodajmy: z działań Minister Kolarskiej również - to, że zdaniem Ministerstwa trzeba lobbować, lobbować, lobbować i się nie bać, nie wstydzić, nie myśleć o celach wyższych. Bo tych ostatnich właściwie nie ma. Jest pragmatyzm i lokalne przepychanki. A czas ucieka, bo jeśli energia ludzi mających odpowiadać za kreowania kośćca polskiej kultury (jakkolwiek to brzmi) ma iść na takie gierki, to oni dadzą sobie radę. Są inteligentni. Ale ani swoich ani otoczenia horyzontów nie poszerzą, do myślenia nie zmobilizują, energii nie rozpalą. Przeciwnie, czekać nas będzie postępujące zniechęcenie i kunktatorstwo tak pracowników, jak i kadry zarządczej.
Ergo - jeśli chcemy pracować w nauce, nie możemy patrzeć na decyzje Ministerstwa. Szanując je i umiejąc się wpisać w nie - bo to nasz główny, bezpośredni pracodawca - musimy szukać gdzie tylko to możliwe sposobów usamodzielnienia od zależności finansowej. Bo pomijając względy ideowe i ideologiczne humanistyce grozi uwiąd twórczy. A historykom stanie się nudnymi, smutnymi, wiecznie niezadowolonymi i szukającymi sposobów na obejście przepisów osobnikami rozmawiającymi o wszystkim, tylko nie o badaniach. Takiej Akademii nie chcę, a taka coraz bardziej po tych latach reform się staje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz