Niech mi wolno będzie wyznać, że nie lubię polskiego kina. Zazwyczaj mierzi mnie nadmiar sztucznie granych, ale z patosem wygestykulowanych i wymimicznionych emocji, dramatyczna nieadekwatność wątków, scenografii i kostiumów, kosmiczne niechlujstwo logiki treści i estetyki formy. Pomijając wszystkie tego implikacje piszę o tym, bo nieodbiegający wiele od tego standardu - ale jednak! dzięki świetnym jak zawsze Dymnej, Pszoniakowi, Zborowskiemu, o dziwo także Bohosiewicz - film Excentrycy dał mi pretekst. Fabuła prosta - odsyłam do niezawodnego filmwebu - w gruncie rzeczy zderzająca nurt siermiężnego, a przecież i tak odprężonego PRL-u 1958 r. z dekadenckim swingiem i potrzebą grania tegoż.
Jest w nim scena, rzekłbym, prorocza. Oto w trakcie jednego z występów bigbandu I sekretarzowi Partii, świeżo odurzonemu uczuciem do pewnej pani w rzędzie za nim, a znużonego może nadmiarem alkoholu, zamarza się - zwiduje na scenie striptease. Prosty, choć nie pozbawiony choreografii, oddający postrzeganie emocji bijących z muzyki będącej wariacją Chattanooga Choo Choo Glena Millera przez zanurzonego w lokalnej polityce urzędnika. Krótka i nie będąca mistrzostwem formy scena oddaje tą pszenno-buraczaną symboliką prześladujące mnie w ostatnim miesiącu uczucie. Oto kończy się czas elegancji, zaczyna wiosna krzepkich młodzieńców i dziarskich dziewcząt w każdym wieku.
Elegancja to nie jest kwestia ubioru, choć dziś często tak bywa postrzegana. Elegantia to przede wszystkim życie, które wypełnia precyzja, praca i dążenie do doskonałości w stylu, jakości - i prostocie nie będącej prostactwem. W relacjach z innymi to otwartość i troska o szacunek wobec innych i wobec siebie samego. Ale nade wszystko to staranie, by te relacje były wzajemnymi, opierały się na wspólnym dążeniu do dobra i piękna. Że patos i banał? Kiedyś - tak, dziś - raczej nie.
Dzień za dniem od nieco ponad roku wręcz nie wypada mieć manier pozwalających okazywać szacunek sobie nawzajem. To nie stało się nagle, nie zaczęło się nawet wtedy, gdy panowie i panie podsłuchani przy prywatnych rozmowach rześko raczyli w sprawach publicznych siebie nawzajem słowem prostym, przaśnym i mało konstruktywnym. Sęk w tym, że obecnie powszechne staje się zrozumienie i wręcz oczekiwanie, że wartością nadrzędną w relacjach społecznych jest krótkookresowy pragmatyzm - eliminacja przeciwnika, w miarę możliwości pozbawienie go wraz z całym otoczeniem dobrego imienia i wpływów na wykonywanie władzy. Walka polityczna usprawiedliwia wszelkie przejawy działań jeszcze nie tak dawno przez znaczną część sceny politycznej uważanych za niedorzeczne, nieprzystojne i niegodne.
Nie zgadzam się z tym. Bo jest to zabójcze dla nas wszystkich w dłuższej perspektywie. Skonfliktowanie nas samych ze sobą to tylko jeden z przejawów tego zjawiska. Powróćmy do sceny, którą przytoczyłem - coraz więcej osób patrząc na piękny, pełen energii świat dookoła widzi w nim nade wszystko walkę na ślinę i krwisty atrament z domieszką dość podłych motywacji, rzecz jasna przypisywanych stronie przeciwnej. Jak zbudować na czymś takim jakikolwiek trwały konstrukt społeczny? Przecież w tej wizji zawsze musi być wychowawczy przymus, pogarda, lekceważenie i arogancja jako środki edukacyjne.
Nie ma post-prawdy, jest tylko zwykłe, małe kłamstwo okryte modnymi słowami na użytek mediów. I podobnie ta pseudo-naturalistyczna wizja społeczeństwa nie kryje w sobie nic poza bezradnością, nieumiejętnością znalezienia się w skomplikowanym świecie współczesności. Zróbmy wysiłek, ogarnijmy się i spójrzmy na rzeczywistość ponad oferowaną nam każdego dnia papkę emocji i drwin. Bez tego nie zaproponujemy ani naszym dzieciom, ani uczniom, ani sobie nawzajem niczego trwałego, co pozwoli wejść w życie bez lęku i trwogi przed zmianami w świecie, w kulturze i cywilizacji.
Bez elegancji, bez smaku nie przetrwamy, nie przetrwa nasza kultura i nasze wartości. Wszak wszyscy czytaliśmy słowa mistrza Herberta o smaku, "w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia". Nie zapominajmy tego. Także w dni powszednie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz