Katalonia to ciekawy kraj. Z jednej strony chodząc po ulicach Barcelony niemal nie widać flag Hiszpanii. Wszędzie powiewają flagi Autonomii, flagi Katalonii. Ba! Śmiem twierdzić, że więcej jest tu flag UE niż Hiszpanii. W dodatku wertując literaturę historyczną można odnieść wrażenie, że jest się w momencie szczególnego wrzenia ideowego, przełomu w świadomości zmierzającego do powstania nowego państwa jako politycznej manifestacji samoświadomości właśnie narodzonego narodu. Katalonia, niesłusznie kojarzona z Aragonią, została zniewolona i wykorzystana przez Kastylię - taka mniej więcej teza dominuje w literaturze dotyczącej średniowiecznych dziejów tej ziemi. O nowożytnej i najnowszej historii lepiej już nawet nie mówić, centralne punkty świadomości historycznej Katalończyków wydają się pokrywać z momentami klęsk i dominacji Kastylii względnie państwa hiszpańskiego nad Autonomią - Katalonią. Czyli można by oczekiwać brutalnego nacjonalizmu.
Ale tak nie jest. Mimo, że oficjalnymi językami Katalonii są kataloński i okcytański, dookoła słychać hiszpański. Ba! Jedną z atrakcji turystycznych jest tzw. wioska hiszpańska, czyli zbudowana z okazji wystawy światowej na polecenie króla Hiszpanii rekonstrukcja - model miasteczka - wioski zawierający budowle charakterystyczne dla wszystkich regionów Hiszpanii. No czyż to nie policzek dla tożsamości Katalończyków? Cały projekt był gorąco popierany także przez Primo de Riverę, dyktatora i na swój sposób poprzednika Franco. Jednym z rekonstruowanych domów jest ten, w którym miał urodzić się Ferdynand II Aragoński, postać dwuznaczna, bo z jednej strony jego małżeństwo z Izabelą otworzyła Kastylii drogę do ekspansji, ale z drugiej oznaczało udział w jednoczonym państwie hiszpańskim, w którym utraciła swoją niezależność. Jednym słowem to tak, jakby Polska była częścią Imperium Rosyjskiego i car nakazał zbudować w niej skansen z budowlami charakterystycznymi dla wszystkich krajów cesarstwa. I po uzyskaniu niepodległości warszawiacy zostawiają tę budowlę i czynią z niej atrakcję turystyczną. No coś tu nie gra?
Widać jednak, że Katalończykom wszystko to doskonale służy. Spójność społeczności katalońskiej, z własnymi bohaterami (FC Barcelona na czele), własnymi obrzędami i kultami religijnymi i quasi-religijnymi zapewniają wielką zwartość i gotowość do współpracy. Na przekór wielokulturowości społeczeństwa. I choć mają wszystkie cechy południowej kultury i biblioteki funkcjonują tu równie źle, jak w Polsce - tego im zazdroszczę: poczucia tożsamości regionalnej, która przypomina narodową, jednoczy społeczności lokalne - a jednocześnie daje im poczucie niezależności. Przy pełnej akceptacji podwójnej tożsamości państwowej - hiszpańskiej i europejskiej. Cóż, czy kryzys wyostrzający konflikty społeczne coś w tym zmieni? Może, ale na razie ta podwójna-potrójna przynależność narodowa budzi mój szacunek dla swej pragmatyczności
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak dla mnie nauka języka hiszpańskiego jest najlepszym przykładem na to, że jest to język obcy godny uwagi. Tym bardziej, że mając jeszcze do nauki tyle materiałów z https://www.jezykiobce.pl/33-hiszpanski to wiem, że na pewno będzie to nauka bardzo udana.
OdpowiedzUsuń